UWAGA

Przez długi czas ten blog był zablokowany. Odblokowałam, przez prośbę osoby na Marsowych Historiach, która trafiła do mnie przez Marion. Nie zamierzam go kończyć. Pisałam go wieki temu, a moja faza na Marsów zmniejszyła się do zera. Jeśli ktoś miałby spekulacje lub chciałby go skończyć to zgłoście się do mnie w komentarzach lub do @LisaTheHatter na twitterze. Pozdrawiam.

Jeśli ktoś ciekaw mojego drugiego marsowego opka zapraszam: www.artemis-apocraphex.blogspot.com

środa, 31 marca 2010

16.

- BEREK!! - wrzasnął Shannon rzucając się na przyjaciela. Biedny Tomo mało co nie upadł. Jednak za chwilę odwrócił się i z miną zdenerwowanego, z błyskiem rozbawienia w oku, rzucił się na perkusistę. Zabawa znów się zaczęła.
Kiedy Shannon został berkiem postanowił za wszelką cenę oddać go Megan. Dziewczyna w popłochu uciekała, cały czas patrząc na goniącego ją Shannimala.
- Nie dogonisz mnie!... - rzuciła pokazując mu język i przymykając oczy.
W tej chwili na coś wpadła. Po sekundzie wraz z tym "czymś" zaczęła spadać na ziemię. Działo się to tak szybko, że Ćma nie zorientowała się, kiedy "to" wraz z nią upadło na trawnik i zamortyzowało jej upadek.
- Auć... - powiedziała dziewczyna otwierając oczy.
Za chwilę zrobiła się cała czerwona i przeturlała się na trawę. Cieszyła się w duchu, że jest za ciemno, żeby to zobaczyć. Zakryła twarz dłońmi. Z dala usłyszała chichot dwóch osób.
- Miło mi było zostać materacem. - powiedział Jared położył się na bok i uśmiechnął się do Megan.
- Wybacz. - leżała na plecach jakiś metr od niego. Serce jej biło jak oszalałe. Modliła się, by nikt tego nie dosłyszał. Zrobiło się jej gorąco.
- Nie szkodzi. Wygodnie się spadało? - wokalista uśmiechał się do niej.
Megan przez palce spojrzała na niego i odwzajemniła uśmiech. Uznała pytanie za retoryczne i postanowiła nie odpowiadać. Przez chwilę leżeli tak czując się lekko skrępowani, czekając na ruch drugiego.
- Ej! Gołąbki! Nie gruchajcie już i wstańcie z tego trawnika! - wrzasnął Shannon.
Jared i Megan popatrzyli na siebie i parsknęli śmiechem. Leto podniósł się pierwszy i pomógł Ćmie wstać. Otrzepali się z trawy, liści i grudek ziemi i szybko dołączyli do Shanna i Tomo, którzy zdążyli już kawałek odejść.

Knajpa rzeczywiście była bardzo blisko. Skręciwszy za róg jednej z ulic czwórka stanęła przed budynkiem niemal oderwanym od epoki. Na krzywo powieszonym, drewnianym szyldzie, poprzez kilogramy brudu, nie dało się dostrzec choćby nazwy pubu. Przez nieumyte szyby wydobywał się półmrok żółtego światła. Megan wydawało się jakby była w Tatrach, w okolicy jakiejś góralskiej restauracji.
- Nie taki diabeł straszny jak go malują. - rzekł wesoło Tomo wchodząc do środka.
Reszta wzruszyła ramionami i poszli za nim. Nie byli pewni tej decyzji, mimo to nie dali po sobie poznać wahania.
Środek pubu wyglądał trochę lepiej. Drewniane średniowieczne ławy i atrapy lamp naftowych tworzyły klimat XVIII wieku. W oddali ogień wesoło tańczył w kominku. Knajpa nie była zaludniona. Siedziało około dziesięciu osób, które nawet nie zauważyły wejścia paczki.
- Yyyy... dzień dobry. - powiedział Tomo do pleców grubego barmana. Ten szybko się odwrócił nie przestając myć jednego z kufli. Wyglądał, jakby chciał się upodobnić do siostry Kopciuszka ze "Shreka 2". - Eeee... Mogę prosić cztery piwa?
- Trzy. - poprawiła go Megan. - Nie mogę dziś. Jutro mam szkołę, wolę być czysta.
Tomo wzruszył ramionami. Wziął kufle z lady i wszyscy usiedli do stolika.
- Co ty, abstynentem jesteś? - Shannon spytał dziewczynę. - piwo nie jest takie mocne.
- Moja matematyczka wyczuje nawet dwie czekoladki z whisky. Wolę nie ryzykować.
- Nie wierzę ci. Przyznaj się. - perkusista nie dawał za wygraną.
Ćma przewróciła oczami. Wzięła od niego kufel i nadpiła spory łyk. Przełknęła trunek i otarła rękawem usta.
- W co mi nie wierzysz? Musisz poznać moich wykładowców. - wypaliła przysuwając Shannonowi kufel.
- Okay... Już się nie odezwę. - perkusistę trochę zatkało. - Nie wyglądasz na pijaczkę.
- Nie jestem. Ale alkohol w małych ilościach nikomu nie szkodzi. Wręcz przeciwnie. Co się tak uwziąłeś, Shann?
- A bo ja wiem!? Sam siebie nie rozumiem. - cała czwórka parsknęła śmiechem.
- Dobra, mniejsza. Co masz jutro w planie? - spytał Tomo.
- Rzeź niewiniątek. - odpowiedziała. Chłopaki wytrzeszczyli oczy.
- Hahaha. Chodzi mi o to, że jutro do dziewiątej nie ma mnie w domu. Do trzeciej siedzę w szkole, a później do Goldena.
- Wbijamy się do ciebie. - wypalił Shannon. - Tomuś jeszcze nie widział tej kawiarenki.
- Ludzie! Ja ta pracuję, nie się obijam! - zaprotestowała Ćma.
- Nie bądź taka. Nie będziemy ci przeszkadzać. - Tomo patrzył na Megan błagalnym wzrokiem. Dziewczyna nie mogła powstrzymać śmiechu.
- W co ja się wpakowałam. - przewróciła oczami.
- Według Johna [Jola!! xD]... w opiekunkę przedszkola. - Jared pokazał jej wszystkie zęby w totalnie rozbrajającym uśmiechu.
- Chyba miał rację. A co wy jutro robicie? Obijacie się jak na supergwiazdy przystało?
- Nic z tych rzeczy. Do czwartej przymusowo idziemy do studia. John zmusza nas do pracy... Ale co by z nas był za pożytek gdyby nie to... - Tomo rozłożył ręce udając zmartwionego.
Rozmowa ciągnęła się przez dłuższy czas. Jednak, kiedy Shannon zaczął udawać napalonego kurczaka, Megan nie mogła wytrzymać i odwróciła głowę od stołu, by się uspokoić. Rozejrzała się po knajpie. Jej uwagę przykuły dwie dziewczyny mające koło osiemnastki, które co chwila zerkały na stolik, przy którym siedział zespół. W międzyczasie szeptały coś do siebie. Kiedy dostrzegły wzrok Ćmy zmarszczyły czoła i posłały jej pełne wyrzutów spojrzenie. Megan uniosła brwi. Przeniosła wzrok na inne zakamarki pubu.Jej wzrok zatrzymał się na zegarku.
- Fuck! - zaklęła. - Już prawie jedenasta! Muszę spadać.
- Już? Posiedź jeszcze z nami. - błagał Shannon.
- Sorki, nie mogę. Mam jutro ważny test z chemii. Muszę się wyspać. - Megan wstała, wyprostowała spodnie i podeszła do drzwi. Spojrzała na Marsów. - Narazka.
- Czekaj, człowieku, odprowadzamy cię. - Jared i Tomo wstali z miejsc. Shannon dokończył piwo dwoma dużymi łykami i zrobił to samo.
- Dajcie spokój, to nie jest bardzo daleko. Poza tym jakieś dwie laski chcą koniecznie was poznać. - skinęła na fanki. Zespół powoli odwrócił się w tamtą stronę.
- Daj spokój, idziemy, chłopaki. - perkusista rzucił parę drobnych na stół i pomaszerował do drzwi.
- Zastanawiam się, o której ja z wami dotrę do domu...
- Obiecujemy być grzeczni. - Jared uśmiechnął się.
- I tak wam nie wierzę. - cała czwórka wyszła z knajpy i maszerowali w stronę szeregowców.
- A chcesz się założyć, że umiemy być grzeczni? - spytał Shannimal.
- Chcesz mi stawiać następne piwo? - odparowała Ćma.
- Niekoniecznie.
- Zobaczymy.
Członkowie 30 Seconds to Mars, jak się spodziewała Megan, nie potrafili w najmniejszym stopniu zachować powagi na dłużej. Chwilę potem, by "szybciej doprowadzić cię do domu" Tomo wskoczył na plecy Shannona, a Megan usadowili na Jaredzie i rozpoczęli "wyścig koni". Megan zbyt mocno się śmiała, by mogła w jakikolwiek sposób zaprotestować.
- Prrrr, koniku. - wrzasnął Tomo, kiedy byli niedaleko parku. Bracia zatrzymali się.
- Nie bolą cię nogi. - spytał z niespotykaną u niego czułością Jared.
- Bardziej brzuch, nie nogi. - Megan dławiła się ze śmiechu. - Mogę stanąć?
- Wedle życzenia. - Jared opuścił dziewczynę na ziemię.
- Jesteście najbardziej szalonymi dziwakami, jakich kiedykolwiek miałam możliwość spotkać. - powiedziała.
- To dla nas zaszczyt. - Tomo ukłonił się jej. Leto poszli w jego ślady.
- Dobra, dość. Muszę lecieć. Do zobaczyska.
Megan przytuliła się do każdego z członków i szybko przebiegła przez park do niskiej bramki. Z łatwością ją przeskoczyła, pomachała chłopakom jeszcze raz na do widzenia i pędem pobiegła przez uliczkę szeregowców.
Marsy odwrócili się i podążyli do hotelu.

15.

Dobra, nie chce mi się nigdzie iść. Tutaj jest ciekawiej. - Jared ledwo łapał dech. W przeciwieństwie do pozostałych wciąż leżał na ławce. Wszyscy już wstali i dyskutowali czym by się teraz mogli zająć.
- Ciekawiej... Patrzenie na ciebie rozwalonego na ławce jakbyś wziął kilogram koki nie jest ciekawe. - mruknął Shannon.
- Patrz na siebie, śliniące się dziecię. - odparował młodszy Leto.Megan zachichotała.
- Dobra, oświećcie mnie o co wam chodzi z tym ślinieniem! - perkusista wyglądał na zażenowanego. Jared, który w końcu usiadł na ławce i Megan ryknęli śmiechem.
- Powiedz mu. - wokalista znów położył się na ławce dławiąc się śmiechem. - Fajna mina braciszku.
- A więc, drogi Shannonie... jakby ci to powiedzieć... - Megan starała się zachować powagę. - O mało co nie wywaliłam się, bo pośliznęłam się na czymś, co się okazało twoją śliną.
- Kiedy to było? - Shannon nie dowierzał dziewczynie.
- Kiedy się wczoraj upiłeś, Shannimal. Ćma była tak uprzejma, by pomóc mi cię zanieść do naszej sali dla śpiochów. - odpowiedział Jared.
- Aha... - mruknął perkusista. Odszedł kilka kroków od grupy i oparł się bokiem o pobliskie drzewo plecami do drużyny. Mimo, że nie był świadomy tego co wtedy się wydarzyło, czuł się głupio z powodu swojej... śliny. To było dla niego tak żałosne, że nie mógł się z tym pogodzić.
- Chodź, Shann, idziemy dalej. - Megan wybudziła go z zamyślenia. Podeszła do niego i poklepała po ramieniu. - Daj spokój, to nic takiego.
Spojrzał na nią.
- Wiem. Jednak, kiedy się upiję i nie pamiętam tego co robiłem... Ciężej mi siebie zaakceptować. To głupie wiem, ale...
- Och, przestań. Choć, jak ci to przeszkadza, przestaniemy się nabijać. Zapomnij i chodź się zabawić. Będzie fajnie. - posłała mu najcieplejszy uśmiech jaki potrafiła.
Shannon przewrócił oczami.
- Jeszcze nie poznałaś mojego brata? Od zaranie dziejów sobie dokuczamy. Jeśli mi bardziej zależy, by o tym zapomnieć, tym bardziej będzie mnie nękać. Nie da rady.
- Daj spokój, namówię go. Chodź.
Perkusista prychnął.
- Nie ma takiej opcji. Nie dasz rady. Nikt nigdy tego nie dokonał.
- A założymy się? - Megan wyszczerzyła się.
- Dobra. O piwo. Ale nie masz szans. - Shannon podał jej dłoń, którą uścisnęła.
- Jeszcze zobaczymy. Zaraz wracam. - puściła mu oczko i poszła kawałek dalej.
- Jared, mogę cię na słówko? - spytała przechodząc obok ławki. Zatrzymała się w dość ustronnym miejscu za średniej wysokości murkiem.
- Coś się stało? - spytał wokalista.
- Więc... Shannimal prosił mnie o coś. Czy mógłbyś się przestać nabijać się z wczorajszego?
- Hahaha. Żartujesz tak? Nie ma mowy, to tradycja!
- Ej, on wtedy spał. Nie kontaktował. Zero. już lepiej, byśmy się z niego śmiali kiedy wie co robi.
Jared zastanowił się przez chwilę.
- A co ja będę z tego miał? - zwrócił się do Ćmy z miną radosnego dziecka. Dziewczyna wyszczerzyła oczy.
- ty parszywy egoisto! Musisz zawsze myśleć o sobie?! - Jared pokiwał szybko głową. Megan przewróciła oczami. - Dobra, co chcesz?
- Hmmm... Pomyślmy...
- No?
Wokalista uśmiechnął się i nadstawił jej policzek.
- Ty serio masz coś z głową. - Ćma patrzyła na niego lekko zdezorientowana.
- Innej ceny nie ma.
Megan westchnęła. Uniosła rękę i uderzyła Jareda w twarz tak mocno, że echo jeszcze dłuższą chwilę unosiło się w powietrzu. Jednak nim wokalista zdążył zaprotestować Ćma złożyła na jego jeszcze czerwonym i gorącym od uderzenia policzku czuły pocałunek. Potem szybko oddaliła się kierując swój marsz do reszty zespołu. Podczas drogi jej jasnoróżowy rumieniec powoli bladł. Dziewczyna miała nadzieję, że nikt go nie zauważył.
- Jesteś mi winien piwo, Shann. - Megan uśmiechnęła się.
- Przywaliłaś mu i obiecał, że nie będzie? - perkusista był zdumiony.
- Mniej więcej.
W tym momencie zza muru wyszedł Jared, który rozmasowywał czerwony policzek. Wokalista jęknął z bólu.
- należało ci się. - Megan uśmiechnęła się.
- Niedaleko jest dobra knajpa. Możemy wpaść się czegoś napić. - powiedział Tomo odbiegając od poprzedniego tematu.
Wszyscy pokiwali głowami z zadowoleniem i poszli za gitarzystą.

Postanowiłam ciut skrócić rozdział :). Może jeszcze dziś napiszę 16. Do zobaczenia.

wtorek, 30 marca 2010

Witam ponownie

Zastanawiam sie ile osob czeka na kolejny rozdzial. Znajac moje "szczescie" jedna... Maksymalnie dwie. Ale w sumie ja tez czekam na to co wymysli moja patologiczna wyobraznia dlatego jeszcze nie porzucilam tego pomyslu. Od nastepnego chaptera bedzie ciekawiej, uwierzcie mi. Mam go juz napisanego w zeszycie. Musze go tylko zedytowac i wrzucic ^^.Bedzie naprawde goraco xD. Ale nie az tak! Ja trzymam wlochate mysli w klatkach, nie korzystam z nich :p ale kto wie... xD
Ponadto nastepna notka bedzie totalnie dluga. W zeszycie zajelo mi to ponad 10 stron (standardowo rozdzial zajmuje 6-8). Tak wiec bedzie co czytac ^________^.
mam nadzieje ze Czytelnicy wybacza mi ma zwloke. Szkola naprawde dobija ludzi. I apel: wszyscy, ktorzy czytaja moje wypociny, blagam niech napisza komenta pod ta notka. Niewazne kim jestescie, byleby byl. Chce wiedziec czy takich co chca to czytac jest wystarczajaco malo :). Prosze, chocby slowko. Na pewno bede sie bardziej starac jesli okaze sie ze takich ludzi jest wiecej. Z gory dzieki.
Wybaczcie, prosze, brak polskich znakow. Pisze z telefonu.
A wiec do nastepnego rozdzialu. Ni stad ni zowad zrobil sie 15 a byly tylko 3 dni xD.
Natomiast ja juz wieje, czas spac. Milej nocy/dnia zycze. Dziekuje za czytelnictwo.
Take care MOFOs xD
Lisa Vixena Crowy

I love you all!!

wtorek, 23 marca 2010

14.

...no i na koniec nasz DJ miksuje to wszystko i wrzucamy na płytę. - dokończył Shannon z lekkim zmęczeniem na twarzy.
Megan chłonęła ich słowa jak gąbka. Zawsze ciekawiła ją praca w studiu. Ni stąd ni zowąd cała ta opowieść - przerywana trudnymi pytaniami dziewczyny - zajęła im ponad godzinę. John był w szoku, że zespół potrafił był usiedzieć na miejscu tyle czasu. Zwykle przynudzali już po dziesięciu minutach. Jednak modły Johna o pozostanie w takiej sytuacji do końca wieczoru prysły jak bańka mydlana chwilę po ich rozpoczęciu.
- Zróbmy coś. - Jared wyprostował się na kanapie. Spojrzał na kumpli, którzy patrzyli się na niego pytająco. - Ten pokój jest nudny. Chodźmy gdzieś!
- Chodźmy... gdzie? - spytał jego brat, któremu coraz bardziej podobała się idea wyjścia.
- Znów się zaczyna... - mruknął manager.
- Oh, John, nie marudź. To nie koniec świata. - Jared patrzył na niego z ironią.
- Może nie dla was. Pewnie, zróbmy rozróbę, zapłacimy grosze i bawimy się dalej. A opieprz dostaję ja.
- Ranyyy... Ale ty dzisiaj zrzędzisz. - odparował Tomo.
- Jakbyś miał do opieki trójkę facetów, którzy z przedszkola nie wyrośli, sam byś zrzędził. - John nie potrafił dłużej się powstrzymywać.
Megan coraz bardziej ciekawiła ta rozmowa.
- Shannowi możesz kupić pieluchy, przydadzą się. - mruknęła dziewczyna. Perkusista spojrzał na nią pytająco. Natomiast ona z Jaredem ryknęli śmiechem.
- I smoczek też. - wokalista dusił się kładąc głowę na ramieniu Tomo.
- Oświecicie mnie o co chodzi? - Shannon wydawał się trochę upokorzony.
- Wybacz, siusiumajtku, tak mamy lepszą zabawę. - jego brat wciąż nie mógł powstrzymać śmiechu.
- Dobra, idźcie do tego klubu, tylko nie róbcie żadnych głupot... - John mruknął uspokajając harmider. Wiedział, że w ich przypadku to i tak niemożliwe.
- Oho, tatuś ma dość swoich przedszkolaków. - Tomo spojrzał na managera. Ten zrobił ruch ręką, by już sobie poszli.
Po kolei wszyscy zerwali się z siedzeń poszli do drzwi. Kiedy Megan wstała z kanapy John pociągnął ją do siebie za nadgarstek i szepnął:
- Błagam, przypilnuj ich, to gorzej niż dzieci, naprawdę.
Dziewczyna skinęła głową. Zastanawiała się jacy Marsi naprawdę są, kiedy nie są pod opieką managera. Wkrótce miała się o tym przekonać.

Kiedy członkowie zespołu wyszli z pokoju odetchnęli z ulgą.
- Dzięki. - Shannon poklepał Ćmę po ramieniu.
- Ale, że co ja niby zrobiłam? - spytała.
- Cóż... Ostatnim razem John puścił nas samych tydzień temu. Jared się nieźle upił i zaczął tańczyć na stoliku w nocnym klubie... - krótki chichot Tomo i piorunujące spojrzenie Jareda mówiło same za siebie. - Dobrze, że zemdlał, nim zrobił coś gorszego... No, a Shann rozwalił trzy krzesła i zaczął rzucać we mnie butelkami po wódce... John nieźle się wpienił. - wytłumaczył Tomo. Megan przystanęła i spojrzała na basistę.
- Ej, ja wolę takich przedstawień nie oglądać. Może lepiej się wróćmy...
- Daj spokój, to było wystarczająco upokarzające. Nigdy więcej tego nie zrobię. - wokalista stał z głową opartą o ścianę, zażenowany.
- Hahahahaha braciszku, ty nawet nie wiesz co ty wyprawiałeś w Manchesterze. Wziął i się... - perkusista kierował ostatnie słowa do Megan. Nie skończył ich, bo jego młodszy brat mocno uderzył go w brzuch. - Au! Tobie serio na mózg padło! - Shann złapał się za brzuch.
- Dobra, nie chcę wiedzieć. - Ćma była wdzięczna, że winda już przyjechała. Wszyscy czworo wsiedli do niej. Tomo nacisnął guzik z numerem zero i drzwi zamknęły się.
- Znacie tu jakiś dobry klub? - spytała Megan.
- No jasne, odwiedziliśmy w Londynie chyba połowę. - Shann wciąż masował się po brzuchu. - A ty nie chodzisz?
- Zwykle nie mam okazji, albo nie mam z kim.
- Człowieku, my jesteśmy w klubie niemal codziennie jak tylko nie mamy roboty... - Jared serio wyglądał na zdziwionego.
- "Roboty". Aha, bardzo mi ciężka praca. - Ćma sarkastycznie przedrzeźniła wokalistę.
- No dobra, koncert... Lepiej? - młodszy Leto uśmiechnął się do niej słodko.
- O wiele. - odwzajemniła uśmiech. - To gdzie?
- Nie chce mi się nigdzie jechać, pójdziemy tu, niedaleko. - winda zatrzymała się i wszyscy wyszli. Shann wskazał oddalony paręset metrów lokal przez drzwi hotelu.
Członkowie zespołu pomachali recepcjonistce i wyszli z budynku.
Megan dopiero teraz zrozumiała, że John miał w stu procentach rację. Kiedy tylko hotel znikł im z oczu Marsowie zaczęli zabawę w berka. Po dłuższym czasie wyśmiewania się z nich Ćma dołączyła do nich i wszyscy ganiali po pustych ulicach próbując siebie dogonić.
Wkrótce zabawa się rozkręciła i, pomijając protesty Ćmy, mężczyźni wzięli ją na ręce i berek biegał razem z nią na ramieniu. Megan dziękowała Bogu, kiedy zmęczeni pozwolili jej stanąć na nogi, a sami pokładli się na siebie na pobliskiej ławce. Megan nie mogąc się powstrzymać zrobiła im zdjęcie.
- Do własnej dokumentacji. - powiedziała, nim którykolwiek zaczął protestować. - Długo będziecie tak leżeć?
- Tak! - odkrzyknęli chórem. Megan usiadła na skrawku wolnego miejsca na ławce i słuchała, co jeszcze mają do powiedzenia.

sobota, 20 marca 2010

13.

Wiatr zawiał mocniej. Megan wzdrygnęła się, dostała gęsiej skórki. Poniekąd było jej głupio przez tą sytuację. Jednak nigdy wcześniej nikomu nie opowiadała o bracie. Wiedziały tylko Kitty i Shadow - znały go osobiście.
- Przepraszam... Głupio się zachowałam. - szepnęła wlepiając wzrok w ziemię.
- Nie masz za co przepraszać. Rozumiem to. Ja cię przepraszam, za wyciąganie pochopnych wniosków. To nie było mądre. - Jared dalej źle się czuł, że doprowadził Ćmę do takiego stanu. - Mogę coś dla ciebie zrobić?
- Wiesz... - dziewczyna otarła oczy nadgarstkiem jej twarz wypełnił lekki uśmiech. - Chciałabym się dowiedzieć jak Shann się czuje po wczorajszym.
- Wszystko w porządku. Ma tylko okropnego kaca. - Jared też się uśmiechnął. Zrozumiał, że dziewczyna chce szybko zmienić temat i akceptował to. - Jak chcesz, możemy do nich iść... Pewnie będą się cieszyć, że znów cię zobaczą.
- Z chęcią. - Megan podniosła wzrok. W oczach wokalisty zobaczyła współczucie, ale także radość. Dziewczyna dziwiła się samej sobie, że zaufała komuś, kogo zna zaledwie trzy dni. Ale widząc spojrzenie wokalisty, miała pewność, że postąpiła słusznie.
- To gdzie ten hotel? - Ćma wygrzebała z torby białą karteczkę, na której Tomo napisał jej adres placówki. - To kawałek... Ale jest autobus za dziesięć minut z przystanku niedaleko... - Megan wstała i otrzepała spodnie.
- Wiesz co... Może weźmy taksówkę? Mam poniekąd uprzedzenie do autobusów.
- Hahaha, no dobra, ale ja nie mam forsy na taxi.
- Nie szkodzi. Stawiam. - wokalista uśmiechnął się. - Ze mną za nic nie płacisz.
- Nie byłabym taka pewna. Ale chodź. Taksówki są tam. - Megan wskazała na postój niedaleko parku. Jared machinalnie wstał z ławki.

Do taksówek doszli w pięć minut. Weszli do pierwszej, a Leto podał adres hotelu. Usiedli z tyłu samochodu.
- O co chodzi z tymi zeszytami? Jakaś spółka czy jak?
- Hahaha. Tak... Można tak powiedzieć. Kitty, Shay i ja mamy spółkę. Tworzymy wzory do zeszytów. Wiesz... wszystkie trzy rysujemy wzory różnego typu, wrzucamy do kompa, Kitty z naszymi wskazówkami je obrabia. Później dajemy je do pani Brown, ona wybiera najlepsze i wysyła do produkcji. Za tydzień mamy różnego typu rzeczy z własnymi wzorami. Ponadto pani Brown rozsyła to do innych sklepów i dostajemy z tego tytułu kasę. Na nasze... DROBNE wydatki. W Golden Seedzie są dobre pensje, ale nie są wystarczająco duże, by student mógł w jakimś stopniu... lepiej sobie radzić. - Megan wyciągnęła z torby paczuszkę i otworzyła ją. - Widzisz, ołówki, długopisy, zeszyty, teczki... Artykuły papiernicze... Są jeszcze kubki, ale jakoś nigdy sobie nie wzięłam.
- Wooow. Twórcze jesteście. - Jared wziął pakunek i zaczął przeglądać przedmioty.
- Kitty rysuje mangę. Shadow i ja zwykle skupiamy się na naturze.
Do końca jazdy rozprawiali o "dorabianiu" dziewczyn. Wokalistę bardzo zainteresowała ta sprawa.

***

- Welcome to the Universe. - Jared otworzył drzwi pokoju zapraszając gestem dłoni Megan do środka.
- Super. - Ćma uśmiechnęła się. - Gdzie znajdę Marsa?
- Cały czas prosto. Powinnaś sobie poradzić. - Wokalista zamknął drzwi i poszedł za dziewczyną.
Megan poszła korytarzem prosto. Pokój, który jej się ukazał był rzeczywiście z Marsa: gwiezdny sufit i ściany głębokiego koloru wprowadzały fantastyczny klimat. Nowoczesne meble tworzyły w pokoju aurę przyszłości. Brakowało tam tylko Wall.e'go i Evy i wszystko było jak z kosmosu.
Trzej mężczyźni rozsiedli się na białych fotelach. Każdy z nich robił co innego. Jeden z nich grzebał w papierach notując coś pospiesznie. Drugi z laptopem na kolanach oglądał zdjęcia na facebooku. Natomiast szatyn siedzący w koncie pokoju bawił się gitarą. Kiedy Ćma stanęła w progu żaden z nich nie zwrócił na nią uwagi. Dziewczyna zapukała we framugę drzwi.
- Dzień dobry. Jeśli panowie mogliby udać cień zainteresowania... byłabym wdzięczna.
Cała trójka oderwała się od swoich zajęć. Skupienie na ich twarzach zastąpiły uśmiechy.
- Siemasz Megan! - powiedzieli niemalże jednocześnie.
- Przyprowadziłem wam ją, widzicie. Gdzie nagroda? - Jared wyszczerzył się do przyjaciół. Tomo rzucił w niego poduszką.
- Oto nagroda. - powiedział. - Życzy pan sobie czegoś jeszcze?
- Czemu masz koszulkę Echelonu? - Shannon był bardziej rzeczowy. Patrzył się na brata głupio. Jared i Megan parsknęli śmiechem.
- Nasza dzidzia pochlapała się kawą. - Ćma zaczęła chichotać.
- Do której ona wsypała kilogram papryczki chilli. Bardzo śmieszne, naprawdę. - Wokalista czuł się upokorzony. Wszyscy za wyjątkiem jego zaczęli się śmiać. W końcu dał za wygraną i też pękał ze śmiechu. - Dobra, idę się przebrać.
Jared wyszedł z pokoju i skierował się do pierwszego po prawej.
- Czyja serio to koszulka? - spytał John odrywając się od papierów.
- Moja. Kupiłam sobie wczoraj na koncercie. - Megan przeszła przez pokój i usiadła na kanapie.
- I nosisz ją w torbie cały dzień? - Tomo patrzył na nią zdziwiony.
- Zaspałam i nie zdążyłam się wypakować.
- Aha. To wyjaśnia sprawę.
- A co tam u was? Jak tam Shann? Boli główka?
Perkusista spiorunował dziewczynę wzrokiem.
- Uwierz mi, nie chcesz wiedzieć. - odpowiedział.
- Ma dziś totalnego kaca, lepiej się do niego nie odzywać. - szepnął jej Tomo. Dziewczyna pokiwała głową.
W tym czasie do pokoju wszedł Jared i usiadł na kanapie obok Ćmy.
- Mam ją najpierw wyprać? - spytał wskazując na koszulkę.
- Nie dzięki, poradzę sobie. - Megan niemal brutalnie wyrwała mu bluzkę z dłoni i wsadziła do torby. Ze względu na to, że T-shirt się nie mieścił, musiała najpierw wyciągnąć kartonik ze sklepu pani Brown.
- O, patrzcie, jaki ona ma talent. - wokalista podwędził pakunek z kolan Ćmy. Nim ta poradziła sobie ze wsadzeniem bluzki do torby ten już rozpakowywał karton.
- Oddawaj! - warknęła dziewczyna próbując wyrwać mu to, co zabrał. Jared obrócił się do niej plecami nie przerywając zajęcia. Po chwili dziewczyna dała sobie spokój.
- Uuu niezłe. Sama to projektowałaś? - nawet Shannon zainteresował się sytuacją.
- Tak... Ale to taka... praca na boku. Lubię to robić. - Zeszyty rozeszły się po wszystkich członkach zespołu. - Przyjrzyjcie się temu z dziewczyną o blond włosach. Postać jest Kitty, ale zwróćcie uwagę na tło..., jeśli musicie.
Jared szybko odnalazł zeszyt, o którym mówiła dziewczyna. Dziewczyna w spódniczce mini, przykrótkiej koszulce i rękawiczkach bez palców. Machała z zadziornym uśmiechem do dziesiątek mężczyzn w oddali.
- To... przecież... my. - Tomo wskazał palcem na trzy osoby w pierwszym rzędzie po lewej stronie.
- Mój projekt. Jak się przyjrzycie jest tam jeszcze Johnny Depp, Chester Berninngton, Ville Valo... I jeszcze parę sław. - mruknęła Ćma.
- Super. Sprzedasz mi go? - spytał Tomo z nadzieją w głosie. Megan popatrzyła się na niego.
- Skoro tak bardzo ci się podoba, weź go sobie. Ja zawsze jestem sceptykiem co do mojej twórczości.
- Nie powinnaś. - Jared oglądał okładkę zeszytu. Dostrzegł tam Billiego Joe z Green Daya, Gerarda Waya z My Chemical Romance, Jamesa z Metallici, Alana Rickmana, Harrisona Forda, a w ostatnim rzędzie, ledwo rozpoznawalnego Marilyna Mansona. - To jest rzeczywiście bombowe. Masz więcej takich? Też chcę.
- Powinny być trzy z tym wzorem.
- Super. Też się piszę.
- Możemy już skończyć ten temat?
- jak sobie panienka życzy. - Tomo wyrwał Jaredowi resztę artykułów papierniczych i zwrócił właścicielce. - Czemu tak długo was nie było?
Wokalista i Megan spojrzeli po sobie.
- No, bo do trzeciej Ćma miała robotę, a później załatwiała sprawę z tymi zeszytami... i jakoś zeszło. - wyszczerzył zęby do członków zespołu. Do Megan, natomiast, puścił oczko tak, że tylko ona to zauważyła.
- A co wy jeszcze macie zamiar robić w Londynie? Myślałam, że od razu jedziecie do Stanów.
- Cóż... Mieliśmy taki zamiar. Jednak są tu genialne studia nagraniowe, więc chcemy trochę pobawić się dźwiękiem. - odpowiedział Shannon.
- Opowiedzcie mi coś o tym! - poprosiła Megan.
- Serio chcesz tego słuchać? To nie jest tak ciekawe jak to brzmi. - powiedział Jared.
- No, dobra. Mówcie.
- A więc... Praca w studiu jest niezłą harówką, trzeba się do niej przyzwyczaić... - zaczął Tomo. Przez następną godzinę cała czwórka [John zajął się papierami] rozprawiała o muzyce i robocie w zespole. Mimo zniechęceń, Megan bardzo wciągnęła ta rozmowa.

piątek, 19 marca 2010

12.

- Co musisz kupić? - Jared patrzył jak Megan ściąga fartuch.
- Zeszyt i długopis. - Ćma włożyła "mundurek" do torby. Pomachała przyjaciółkom i szefowi na pożegnanie i wyszła z Golden Seeda.
- Od kiedy sklepy papiernicze są otwarte w niedziele?
- To nie tak jak myślisz. To sklep, w którym sprzedają różnego rodzaju rzeczy. Jest nieziemski, zobaczysz.
Minęli dwie przecznice z zapałem rozmawiając na różne tematy. Co zakręt Megan musiała sprawdzać, czy nie idzie zbyt duża ilość osób. Młodszy Leto nie chciał być rozpoznany. Uparł się, że okulary przeciwsłoneczne niedużo dają i woli mieć pewność, że nikt go nie "zaatakuje". Kiedy byli już obok sklepu jedna fanka przybiegła do niego prosząc o autograf i zdjęcie. Ćma chcąc się do czegoś przydać wzięła aparat i cyknęła im fotkę. Dziewczynka była ciekawa co Jared robi w tej dzielnicy Londynu. Wokalista wcisnął jej kit, że szuka domu znajomego i prosząc, by nikomu o tym nie mówiła, szybko pozbył się fanki.
- Ta była chociaż miła. - Megan odnajdywała optymistyczne strony spotkania. Spojrzała na ulicę i otworzyła drzwi do sklepu z dziwnymi witrynami. Jared wyglądał na zdezorientowanego. Ćma spojrzała na niego i pociągnęła za nadgarstek. - Chodź. To tu.

- Dzień dobry, pani Brown. - Ćma uśmiechnęła się do ekspedientki. - To żona mojego szefa. - szepnęła wokaliście na ucho. Ten pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Mam nowe wzory. I potrzebuję kilku zeszytów do szkoły. Ma pani coś na stanie? - spytała kobietę.
- Oczywiście, dziecko. - Pani Brown weszła za kotarę i wyciągnęła sporych wielkości karton. - Jak tam Golden?
- Interes kwitnie. - Megan wyszczerzyła się. Sprzedawczyni zmierzyła wzrokiem Jareda, który uśmiechnął się wstydliwie. Ćma zauważyła to. - To mój znajomy... yyy... John.
- Miło mi cię poznać, John. - pani Brown podała Jaredowi rękę. Ten uścisnął ją patrząc na Megan bez zrozumienia. Jej spojrzenie było jasne "później".
- A więc dobrze. Doszły te z ćmami, które zamawiałaś... - Podsunęła dziewczynie stosik zeszytów. - No i cała reszta sprzętu na sprzedaż. Proszę, to twoja wypłata. - Na szczycie kupki położyła brązową kopertę.
- Dziękuję. - Megan wygrzebała z torby portfel i pendrive'a. - A tu są nowe. Wczoraj je skończyłyśmy. Jest tam też jeden, który chcę tylko dla siebie... Instrukcje napisałam, jak zawsze. Dziękuję bardzo, raz jeszcze.
Megan schowała przedmioty do torby. Później otworzyła portfel i włożyła tam kopertę. Jared, który nie miał nic do roboty obserwował każdy ruch dziewczyny. Jego uwagę przykuło zdjęcie w portfelu Ćmy. Przedstawiało chłopaka o bardzo ciemnych brązowych włosach i jasnozielonych oczach. Uśmiechał się. Pod zdjęciem czarnym długopisem ktoś domalował serduszko i podpisał "I'll start again with a brand new name". Wokalista rozpoznał w tym cytat piosenki Marsów. Zmarszczył brwi.
Dziewczyna niczego nie zauważając pożegnała się z panią Brown i wyszła ze sklepu. Jared podążył za nią mówiąc ciche "good bye".
- Fajnie tam, nie sądzisz? - Megan uśmiechnęła się spoglądając na wokalistę.
- Rzeczywiście, genialnie. - Jared wciąż był zamyślony.
- Co cię ugryzło? - Ćma próbowała spojrzeć wokaliście w oczy. Ten jednak cały czas odwracał wzrok. Oparł się o ścianę i spuścił głowę. Ćma podeszła do niego i próbowała na wszystkie sposoby zwrócić swoją uwagę. Przez chwilę stali pod sklepem w ciszy.
- Nic... Nie mówiłaś, że masz chłopaka... - w końcu Jared odezwał się szeptem.
- Ooo, to ci nowina. Serio mam? Muszę go poznać. - Sądziła, że to kolejny dowcip Leto.
- Sam też bym chciał...
- Dobra, nie czaję. To kolejny żart czy co? Ja serio nie mam nikogo.
- Czyżby? To kim był ten koleś w twoim portfelu? Myślałem, że jesteś inna. Że serio nie zależy ci tylko na sławie.
Megan ucichła i wlepiła oczy w ziemię. Powieki zaszły jej łzami.
- To nie mój chłopak... To mój brat... - powiedziała załamującym się głosem. Szybko odwróciła się i weszła między budynki.
- Zaczekaj! - Jared jakby nagle obudził się ze snu pobiegł za dziewczyną.
Ta nie spełniła jego prośby. Szła dalej ze spuszczoną głową aż doszła do swojego parku. Nie wiedziała, czy chce iść do domu. W końcu zaniechała tego pomysłu. Shadow i Kitty zbytnio zaczęłyby się martwić. Skręciła w jedną z alei aż trafiła na swoją ławkę. Usiadła na niej. Nie wiedziała co czuć. Co myśleć. Wspomnienie o bracie za bardzo bolało. A to, że Jared przez niego zmienił o niej zdanie jeszcze bardziej pogłębiało rany.

Leto biegł jak oszalały. Nie patrzył na to, kto szedł. Raz wpadł na jakiegoś mężczyznę, który zaczął go wyklinać. Nie dbał o to. Sam siebie klął, że przez swoje zachowanie prawdopodobnie znów stracił osobę, na której mu zależało. Teraz wiedział, że zrobi wszystko, by mu wybaczyła. Maraton skończył dopiero wtedy, gdy zobaczył Megan siedzącą na ławce ze spuszczoną głową. Odetchnął z ulgą i powoli podszedł do dziewczyny. Usiadł koło niej. Patrząc na oparcie dostrzegł mały napis MOTH. Zrozumiał, że to właśnie ten park. Spojrzał na dziewczynę ze smutkiem w oczach.
- Ja... Nie wiedziałem... Przepraszam... Głupio się zachowałem... Powinienem był spytać, a nie od razu wyciągać wnioski... - wypalił. W odpowiedzi dziewczyna potrząsnęła głową. Nie potrafiła wydobyć słowa. Jednak nie chciała być sama. Po chwili zdecydowała, że wytłumaczy Jaredowi sytuację. Wyciągnęła portfel i wydobyła z niego zdjęcie. Podała je wokaliście. Ten przyjął je i obejrzał. Dopiero teraz dostrzegł, że rzeczywiście jest trochę podobny do Megan.
- To Martin. Mój brat. Umarł w sierpniu 2005 w czasie wypadku samochodowego. To jego ostatnie zdjęcie, które mu zrobiłam zanim wyjechał z domu. Był jedyną osobą, która zmarła podczas wypadku. Zderzenie z tirem. Cała reszta była tylko ranna. Miał swój zespół. Był nieziemskim gitarzystą, ale nigdy nie śpiewał. Raz, jedyny raz, zaśpiewał tylko i wyłącznie dla mnie "Buddha for Mary". Mam to nagrane. Powiedział wtedy, że przypominam mu tą Mary. Też zawsze lubiłam latać. Wtedy też pojawiła się Ćma. Martin uważał, że zawsze lecę do światła. Tylko światło... nie musiało być słońcem czy lampą, a muzyką. Coś co oświetla mroki mojej duszy. Oddał mi swoją pierwszą gitarę. Byłam z nim naprawdę związana. Ludzie byli w szoku, że brat z siostrą mogą się tak dogadywać. Był dla mnie wzorem i inspiracją. Uwielbiałam spędzać z nim czas. Miał inne podejście do życia. No i... Zaraził mnie Marsami. Niestety nie doczekał drugiej płyty. Zamówił ją sobie z USA, by przesłuchać... Nie był jak inni, nie słuchał wycieków. Płyta doszła dopiero po jego śmierci. Najpierw nie mogłam na nią patrzeć... ale nie potrafiłam jej wyrzucić. W końcu przezwyciężyłam się do przesłuchania jej. Do dziś jestem w stu procentach pewna, że Martin uznałby ją za fantastyczną. - Megan uśmiechnęła się a w jej oczach zaperliły się łzy. - A "Capricorn"... zawsze lubił to grać. Kiedy dedykował mi książkę na piętnaste urodziny, zapisał mi ten cytat z dopiskiem "Zawsze próbuj spełniać marzenia. Bez względu na wszystko."
- Ja... przepraszam... nie wiedziałem. - Jared poczuł się bardzo głupio. Z całego serca współczuł dziewczynie sytuacji. Nie wiedział co powiedzieć jej na pocieszenie.
- Tęsknię za nim. Bardzo... - Megan spojrzała na zdjęcie w dłoni wokalisty. - Pięć lat minęło od jego śmierci, a mnie wciąż boli... Nie umiem sobie z tym poradzić.
Jared nie odpowiedział nic. Nie wiedział co powinien powiedzieć. Z doświadczenia wiedział, że najlepiej pozwolić się takiej osobie wygadać. Objął dziewczynę ramieniem.
- On na pewno będzie zawsze z tobą. - szepnął jej do ucha.
Przez dłuższy czas siedzieli tak nie zważając na chłodny wiatr.

wtorek, 16 marca 2010

11.

- Megan, potrzebujesz czegoś? - spytał pan Jeremy otwierając drzwi kuchni.
- Dodatkową czekoladę, panie Brown. Szybko dziś schodzi. - Ćma nie przerywała pracy. Właśnie brała styropianowy kubek, by nalać do niego gorącą czekoladę na wynos. Starała się skupić na pracy, mimo tego, że gdzieś tu czaił się Jared Leto.
Nagle czyjeś ręce zakryły jej oczy. Megan podskoczyły wnętrzności i przeszły dreszcze. Kubek, który jeszcze chwilę trzymała w dłoniach, turlał się po podłodze.
- Zgadnij kto? - wokalista szepnął jej do ucha. Poczuł zapach cynamonu i czekolady w jej włosach.
- Yyy... duszek Kacper nauczył się straszyć?
- No cóż, blisko. Rzeczywiście trudno cię znaleźć. - Jared zabrał ręce z twarzy dziewczyny. - Myślałem, że jesteś kelnerką.
- Ja? Nie jestem ani dobrą kelnerką ani osobą, wystarczająco rozmowną. Wolę to, co robię.
- Rozumiem... - Jared rozejrzał się po kuchni. - Fajnie tu. - wskazał na krzesło. - Mogę?
- Pewnie. Tylko daj mi pracować, bo do wakacji lepszej posady nie znajdę. - Megan podniosła kubek i wyrzuciła go. do śmieci. Chwyciła nowy i skończyła robić czekoladę. Spojrzała na wokalistę, który znów zajął się swoim BlackBerry. - Oświeć mnie jak tu wszedłeś? Jak się domyśliłeś, gdzie jestem?
- Nie domyśliłbym się. Zapytałem faceta przy kasie, który okazał się twoim szefem, gdzie cię mogę znaleźć... no i poprosiłem go żeby mi pomógł zrobić ci niespodziankę. On się zgodził. Jak cię pytał, co chcesz... cicho się wśliznąłem... I dzień dobry. - Jared wyszczerzył zęby. Telefon w ciągu ułamka sekundy wrzucił do kieszeni skupiając całą swoją uwagę na Ćmie.
- Aha. Kolejny spisek wobec mojej osoby. Ostatnio wszyscy bawią się w robienie mi niespodzianek.
- No cóż... Mam nadzieję, że jeszcze ci się to nie znudziło.
Megan spojrzała na Jareda z ukosa. Ten tylko wzruszył ramionami. Z jego twarzy nie znikała kilometrowa parada białych zębów. Ćma przewróciła oczami i parsknęła śmiechem.
- Sama tu jesteś? - spytał wokalista.
- Mhm. Lepiej mi się skupić. Robię dwa razy więcej, ale tak mi wygodnie. Tylko czasem, kiedy jest sporo klientów Shadow lub Kitty przychodzą mi pomóc. A tak na co dzień to mam panią Zmywarkę i pana Maszynę Do Kawy. Tu jest świetnie. Jak się zajmę pracą, nie czuję się samotnie czy coś. Jak nikogo nie ma... albo są tylko zaufani klienci... gadam z nimi przez okienko. - Megan uśmiechnęła się nie odrywając się od kawy z kokosem.
- A mogę ci pomóc? - Jared obserwował Megan zajmującą się nalewaniem kawy. - To interesująco wygląda.
- Hahahaha. Nie masz kwalifikacji. - dziewczyna wystawiła mu język. - Poza tym jesteś teraz moim gościem. Życzy sobie pan czegoś? Dziś robię specjalne zamówienia.
- Poproszę... hm... specjał szefa kuchni. Jeśli łaska.
Megan spiorunowała go wzrokiem.
- Jak sobie pan życzy, panie Leto. Chyba bym cię nie pytała, gdybyś nie mógł, nie?
Sprawnie skończyła wypełniać wszystkie zamówienia i zaczęła robić kawę dla wokalisty. Zastanawiała się, co by zrobić, by trochę się z niego ponabijać. Pomysł przyszedł jej do głowy ułamek sekundy później. Otworzyła dolną szufladę i wyciągnęła małą buteleczkę w kolorze czerwonym. Wsypała do kawy połowę jej zawartości i szybko schowała z powrotem.
- Co ty tam kręcisz? - spytał Jared. Jednak nie zdążył sprawdzić czego Ćma dosypała.
- Uspokój się. - odpowiedziała z obojętnością najlepszego aktora. - Zaraz skończę.
Ćma szybko dolała do kawy odpowiednią ilość mleka i zamieszała. Później wymieszała to z czekoladą, cynamonem i szczyptą orzechów, by powstało dzieło sztuki. Wszystko ładnie udekorowała. Jared obserwował to z zaciekawieniem.
- Rzeczywiście trzeba mieć do tego kwalifikacje. W życiu bym takiego czegoś nie zrobił.
- Mówiłam ci... Taa daa. - Megan położyła mu na stole kawę latte na podstawce w nasiona kawowca. - Smacznego.
Jared potarł ręce i wystawił koniuszek języka.
- To nie jest trucizna? Wygląda smakowicie.
- Wiesz ile osób chciałoby czegoś więcej niż mojej śmierci, gdybym ciebie ukatrupiła? - Megan zaśmiała się w duchu.
- Racja.
Jared wziął kawę i powąchał ją. Megan miała wprawę: wokalista nie wyczuł nic oprócz kawowca, czekolady i cynamonu. Tak pachniała niemal cała kuchnia. Nie było szans wyczucia czegoś innego. Wokalista wziął łyk napoju i posmakował w ustach. Przełknął.
Chwilę potem zerwał się opryskując sobie całą koszulkę resztą napoju. Megan nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Wooodyyyy!! - zawył Jared. - Co ty tam wrzuciłaś?
Młodszy Leto z trudem odstawił szklankę. Dobiegł do kranu i odkręcił go. Pił jak zwariowany, a Megan zanosiła się śmiechem.
- Cziii... cziii... cziii... liii. - Ćma wysapała między jednym a drugim napadem. Ze śmiechu ledwo stała na nogach.
- Czym zgrzeszyłem?!?!?! - spytał wokalista, kiedy pieczenie trochę ustało.
- Niczym. Chciałeś specjał szefa kuchni. Poza tym to element inicjacji. Wszyscy moi znajomi to przeżyli. Czuj się wyróżniony. - Megan patrzyła na Jareda z głupim uśmieszkiem na twarzy. - Ze względu na twoją pozycję społeczną dostałeś porcję extra. Myślałam, że nic ci się nie stanie... gdzieś czytałam, że lubisz ostre sosy.
Jared spiorunował ją wzrokiem.
- Kawa z normalną ilością chilli jest pyszna. - dziewczyna wyciągnęła z szuflady małą buteleczkę i rzuciła ją wokaliście. - Łap. To złagodzi pieczenie.
Leto opróżnił zawartość pojemnika w ciągu sekundy. Usiadł na krześle i odetchnął głęboko.
- Chociaż jesteś solidarna. - powiedział.
- To za dzisiejszą "niespodziankę". Mało mi serce nie stanęło przez ciebie. Aktorzyna z ciebie niezły. Potrafisz się skradać.
Jared uśmiechnął się.
- Dzięki za komplement.
Chwilę potem spojrzał na plamę na swojej bluzce, jakby dopiero ją zauważył. Wytrzeszczył oczy i stanął na równe nogi.
- Matko!! Jak ja wyglądam!! - wrzasnął. Ćma znów zaczęła zanosić się śmiechem. Wokalista spojrzał na nią z nieukrywaną złością. Jednak w jego oczach ukrywał się błysk rozbawienia. Megan ucichła i z głupią miną wyszła z kuchni.
Doszła do składzika i ściągnęła z wieszaka swoją torbę. Wróciła do pomieszczenia, w którym Jared klął na plamę. Wyciągnęła białą koszulkę i rzuciła mu na głowę.
- Włóż to. Jak chcesz dopiorę ci tą plamę. Wystarczy odpowiedni środek. Miewałam gorsze brudy na ubraniach. - Megan nie mogła uwierzyć, że można być aż tak zdenerwowanym na pobrudzony ciuch.
Jared ściągnął koszulkę z głowy. Sprawiał wrażenie zdziwionego.
- Nie dzięki, dam sobie radę. - Jared rozwinął koszulkę. - Zawsze nosisz ze sobą koszulkę Echelonu? - spytał.
- Hahaha. Nie. Liz nie pozwoliła mi się wypakować z wczoraj. I został cały rynsztunek gadżetów. Kupiłam ją w sklepiku przed koncertem. Lepsze to niż nic, nie?
Wokalista westchnął.
- Nigdy nie ubieram ciuchów w takim rozmiarze. Rany co to jest?? XXL? - Jared wyjrzał zza koszulki i spojrzał zdziwiony na dziewczynę.
- Buahahaha. Nie, tylko L. I nie martw się, będzie ci pasować. To NIE jest damska bluzka.
- Dzięki Bogu. - oboje parsknęli śmiechem.
- Kibel jest po drugiej stronie restauracji. - Megan zebrała kolejne zamówienia i wróciła do pracy. Cały czas głupawo się uśmiechała.
- W życiu tak nie wyjdę do ludzi.
- Nie masz wyjścia. Chyba, że pójdziesz do składzika. Ale tam nie ma światła.
- Mniejsza z tym. Idę tam.
Jared z miną zbitego psa podążył do składzika.
- Inicjacja? - Shadow zerknęła przez okienko do kuchni. Megan skinęła głową i spojrzała na przyjaciółkę. Obie parsknęły śmiechem. - Było go słychać na całą kawiarnię. Dobrze, że było wtedy tylko kilka znajomych osób.
- Fakt. Ale nie mów mu tego. Załamie się. - Ćma puściła Shadow oczko.
- Spoko... Za pół godziny koniec, nie zapomnij.
- Że jak? Już po drugiej? - Megan spojrzała na zegarek. - No to nieźle czas mi przeleciał.
- Nie zapomnij o zamówieniu.
- Jasne.
Shadow odeszła, by skończyć sprzątać stoliki. W tym czasie Megan skończyła robienie kaw i umyła naczynia. W międzyczasie do kuchni przyszedł Jared.
- Do twarzy ci. - Megan uśmiechnęła się do wokalisty. - Wybacz mi, nie chciałam ci pobrudzić bluzki.
- Zwariowałaś? nie szkodzi! Ja tak, by było zabawniej! - Jared podszedł do dziewczyny i zmierzwił jej włosy. - Serio myślałaś, że ja tak na poważnie?
- No, trochę. Twoje zdolności aktorskie są niekiedy nie do zniesienia.
- Wybacz mi... Tak więc oznajmiam wszem i wobec, że nie jestem drętwy i nie myślę tylko o wyglądzie. A ta kawa... to było coś. - Oboje wybuchnęli śmiechem. Czuli się tak, jakby znali się od paru lat, a nie dopiero trzech dni. - Kiedy kończysz pracę?
- Za pół godziny. Szybko mi czas minął dzisiaj.
- Wow. Też nie zauważyłem, kiedy przeleciał... Mogę cię gdzieś zaciągnąć?
Megan spojrzała na wokalistę z tępym wzrokiem.
- Możesz. - odpowiedziała głupawo. - Ale pójdziesz ze mną najpierw do sklepu.
- Nie ma sprawy. Jak pani sobie życzy. - wokalista znów wyszczerzył się jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Pół godziny minęło im jak z procy.

niedziela, 14 marca 2010

10.

W domu panowała cisza. Megan nie zakłócając jej zdjęła trampki i weszła na górę. Z pokojów obu jej przyjaciółek wydobywały się miarowe oddechy śpiących dziewczyn. Megan przetarła oczy i wdrapała się po drabinie. Weszła do własnego królestwa. Stanęła na jego środku i westchnęła. Jej twarz promieniała radością, jednak podkrążone oczy pokazywały jak bardzo dziś się zmęczona. W chwili zadumy torba zsunęła się z jej ramienia i cicho spadła na podłogę. Ćma dopiero teraz poczuła, że ledwo stoi na nogach ze zmęczenia. Ściągnęła skórzaną kurtkę i powiesiła ją na krześle. Bez rozbierania czegokolwiek innego rzuciła się na łóżko. Nieprzytomnym wzrokiem patrzyła na pokój. Już zasypiała, kiedy kątem oka jej uwagę przykul mały papierek niedaleko krzesła. Zmarszczyła brwi i leniwie wstała z łóżka. Po piątkowym czyszczeniu z pomocą Liz nie mogła uwierzyć, że jakikolwiek śmieć mógł zostać przeoczony. Wiedziała, że Kitty będzie na nią zła jeśli znajdzie tu cokolwiek, co świadczy o bałaganie. Podniosła karteczkę i znów usiadła na kanapie. Już chciała wyrzucić go do śmietnika, kiedy dostrzegła jakiś napis w środku pogiętego papierka. Po raz kolejny zmarszczyła brwi ze zdziwienia i rozwinęła ją. Widniało tam dziewięć cyfr i dwie litery napisane ręcznie. Widać było, że w pośpiechu. Uśmiechnęła się na ich widok. Wyciągnęła telefon i wpisała numer. Szybko wystukała kilka słów i wysłała wiadomość. Nim doszła odpowiedź Ćma zsunęła głowę na kanapę i zasnęła.

***

W limuzynie zadzwonił telefon.
- Rany, ty nie umiesz się minuty obejść bez tego twojego BlackBerry? - Tomo patrzył na wokalistę ze współczuciem. Ten tylko wzruszył ramionami. Otworzył wiadomość od nieznajomego numeru.
"Cwana z ciebie bestia" głosił tekst na wyświetlaczu.
- Od kogo to? - basista z nudów zainteresował się SMSem. Próbował spojrzeć wokaliście przez ramię, by zobaczyć tekst. Jared zignorował pytanie. Jasny wyświetlacz telefonu oświecał mu twarz, na której pojawił się uśmiech. Nim Tomo zdążył zobaczyć treść, Jared zaczął szybko wystukiwać wiadomość powrotną. Wysłał ją, zablokował klawiaturę i schował BlackBerry w dłoniach czekając na odpowiedź. Do końca jazdy nie doczekał się.

***

- MOTH!! Wstawiaj, ludziu, musimy iść do pracy! - Liz potrząsając przyjaciółką próbowała ją dobudzić.
- Jeszcze pięć minut, mamo. - mruknęła Megan obracając się na drugi bok. Śnił jej się dziwny sen o zającach na Marsie.
- Megan!! Wstawaj, już po dziewiątej!! Obudź się!! - Kitty straciła cierpliwość. Dała przyjaciółce z liścia w twarz. - Oh, czemu ja nie wiem, jak ten budzik się nastawia. - mruknęła do siebie. Rzeczywiście, zegarek, który Megan skonstruowała z tatem był mechanizmem nie do rozwikłania. Ćma nie pozwalała go dotykać nikomu.
- Aua!! To bolało. - Megan otworzyła szeroko oczy i przetarła je ręką. - Nie jest ci przykro?
- Nie, nie jest. Shadow próbowała cię obudzić przez ponad dziesięć minut. Mi się to udało po dwóch. Ale wstawaj, jak chcesz zjeść śniadanie przez pracą musisz się pośpieszyć.
- To już tak późno?? - Megan była w szoku. Liz pokiwała głową.
Ćma wzięła telefon i spojrzała na godzinę. Obok ikony z czasem widniał symbol nieodebranej wiadomości. "A jednak to nie był sen" pomyślała.
- No, już, wstawaj, nie baw się telefonem! - Kitty wyrwała jej komórkę i wrzuciła do torby. Później wzięła jej fartuch i go też spakowała.
- A ty co siedzisz? Idź coś ze sobą zrób, wyglądasz jak miś panda. - Liz starała się zmotywować przyjaciółkę. - Zrobię wszystko za ciebie, tylko nie każ mi spóźniać się do pracy... Co ta Kate myślała, kiedy błagała Mickeya żeby zmienił zmianę...
Ćma, która już usiadła na łóżku patrzyła na nią z zaciekawieniem.
- Ah, wytłumaczę ci po drodze. Teraz się przebierz w coś, co nie śmierdzi ani potem ani alkoholem i umyj się. Szybko, nie ma czasu na nic. - Liz wzięła torbę Megan i zeszła na parter.
Ćma wiedziała, że kiedy Liz się spieszy, nie wolno jej drażnić. Ze zrezygnowaną miną wzięła kilka luźnych ubrań, zdjęła te, w których spała i poszła do łazienki w samej bieliźnie, by wziąć prysznic.
Kiedy spojrzała w lustro, musiała przyznać Kitty rację. Wyglądała gorzej niż zwykle. Szybko umyła się i odświeżyła. Założyła ubrania, by jako-tako wyglądać i poszła do kuchni.
Tam czekało już na nią śniadanie wraz z ciepłą zieloną herbatą.
- Dzięki bardzo. - uśmiechnęła się do Kitty. - Jesteś wielka.
- Drobiazg. Ale szamaj szybko, jest za dwadzieścia. - Liz wyglądała na trochę zdenerwowaną. Megan nie rozumiała czemu. Zawsze w niedziele dozwolone było spóźnienie około dziesięciu minut, bo i tak nie było klientów. Ćma nie zadając żadnych pytań, by nie zdenerwować Liz jeszcze bardziej, zjadła szybko śniadanie.
Dziewczyny ubrały buty i szybko wyszły z domu. Dopiero tam Ćma odzyskała swoją torbę.
- Więc... mogę się dowiedzieć o co chodzi? - spytała.
- No, dobra. Musisz wiedzieć, że Shadow nieźle się poświęciła. Wybłagała Mickeya, żeby wziął jedną dodatkową zmianę, którą Shay odrobi później sama. No i dlatego jest już w Golden Seed i sprząta. Przez kilka dni będzie miała godzinę dodatkową.
- O w mordę. Ej, to może ja jej pomogę? W końcu to przeze mnie...
- Właśnie dlatego Shadow kazała ci nie mówić. Wiedziała, że będziesz chciała jej pomóc. Proszę cię, daj sobie więcej luzu, ona sobie poradzi. I nie mów nikomu, że ci powiedziałam...
- To nie fair! Ja się dobrze bawiłam, a moja przyjaciółka haruje za mnie! - Megan się zdenerwowała.
- Odpłacisz się jej jeszcze. Wiesz o tym. Zawsze nam pomagasz w matmie i fizie. I robisz to przez całe studia. Ona ci chciała w ten sposób podziękować. Przez ciebie mamy dość dobre stopnie, inaczej miałybyśmy spore problemy...
- Ehhh... No niech wam będzie. Jednak dalej uważam, że powinnam sama odrabiać moje zarwane godziny.
- I tak nie ma po co. Już i tak wszystko jest zaplanowane, odpuść sobie... Teraz opowiadaj jak było!
- Moment, sama jeszcze tego nie przyswoiłam. - Megan starała się zebrać myśli. Po chwili poukładała sobie wszystkie wydarzenia wczorajszej nocy i zaczęła opowiadać. Opisała cały koncert, wariactwa, które chłopaki robili na scenie. Wspomniała o emolaskach w autobusie, po czym obie parsknęły śmiechem. Po części wspomniała o tym jak Jareda oblegały fanki i jazdę limuzyną. Postanowiła pominąć fakt o upitym Shannie i tym, jak pomogła wokaliście wydostać się spod oblężenia. Wydało jej się to za bardzo prywatną wiadomością. Liz nie odczuła braków w opowieści Ćmy, więc nie pytała o więcej szczegółów.
Kiedy weszły do restauracji opowieść była skończona. Megan była pewna, że będzie musiała powiedzieć ją jeszcze kilku osobom, więc zapamiętała wersję. Weszła do składzika. Tym razem przed wyjściem, do kieszeni fartucha wrzuciła telefon, by wreszcie przeczytać tą wiadomość.
- Dzień dobry, szefie. - uśmiechnęła się do pana Jeremy'ego i weszła do kuchni. Sprawdziła zamówienia - nic nie było. Spojrzała przez okienko na kawiarenkę - oprócz krzątających się Shadow i Kitty - nie było nikogo. Przyjaciółki kładły obrusiki na stoły i przystrajały je wazonikami ozdobionymi czerwonymi makami, w których postawiono tanie różyczki.
- Życzycie coś sobie na przebudzenie? - spytała szczerząc się przez szparę.
- To co zawsze... Szefie? Trzy razy. - Liz uśmiechnęła się. Pracując w kawiarni mieli zasadę jednej darmowej kawy w ciągu dnia. Zwykle wszyscy, włącznie z panem Brownem, brali kawę z cynamonem i czekoladą. Megan zabrała się do pracy. Jej uwadze nie umknęło to, że Shadow jest trochę zmęczona.
Po kilku minutach wysunęła trzy kubki z kawą przez okienko, a sama usiadła na krześle w kuchni i zaczęła sączyć swoją. Wreszcie wyciągnęła komórkę, by sprawdzić, co za wiadomość dostała.
"Już się bałem, że zgubisz numer... albo go wyrzucisz. Dzisiejsza akcja była świetna. Dzięki, to była jedna z moich najlepszych imprez po-koncertowych. Do zobaczenia. Śpij dobrze :*. J."
Megan zrobiło się gorąco. Najbardziej z powodu ostatniego zdania. Cieszyła się, że nikt jej teraz nie widzi. Chwilę potem ochłonęła z emocji i postanowiła odpisać na SMSa. Nie do końca wiedziała co, ale miała nadzieję, że nie wyjdzie na durnia, jeśli napisze coś, co podpowiada jej podświadomość.
"Spało mi się cudownie. Miałeś ciekawy pomysł z karteczką. Kiedy ją pisałeś? Miło mi, ja Tobie dziękuję. Obecnie jestem w pracy. Take care. M."
Ćma wysłała wiadomość. Właśnie przyszedł pierwszy klient, więc zabrała się do pracy natychmiast, by nie musiał czekać. SMS powrotny przyszedł bardzo szybko.
"Pisałem ją w limuzynie, kiedy nikt nie patrzył. Jesteś w pracy? A mogę wpaść Cię POOSERWOWAĆ?? J."
Megan parsknęła śmiechem. Szybko odpisała.
"Nie, nie możesz. To nie jest dla obserwatora ciekawe zajęcie. M."
Kawiarnia coraz szybciej się napełniała. Ćma miała pełne ręce roboty.
"I tak przyjdę. Jako klient, jeśli nie chcesz mnie widzieć jako znajomego. J."
Dziewczyna przewróciła oczami. Robiła Caffee Late z podwójną pianą.
"Kto powiedział, że nie chcę Cię widzieć? M." - odpisała w między czasie.
"Wywnioskowałem. J." - otrzymała odpowiedź.
"Phi. Żle wnioskujesz. M." Kolejne kilka kaw zostało postawione na tacę i przekazane Shadow.
"No to mogę przyjść? J." Telefon wibrował coraz częściej.
"Ciekawa jestem czy mnie znajdziesz. M." dziewczyna uśmiechnęła się do siebie.
"Ciebie trudno nie zauważyć. J."
"Jeszcze zobaczymy :P M."
Przez pewien czas komórka nie dawała znaku żadnej wiadomości. Skupiła się bardziej na pracy i zaczęła gotować wodę na ziołową herbatkę dla pewnej starszej pani.
- Ufff... Ale dzień... - powiedziała do siebie. - Sporo klienteli.
Zaczęła parzyć kolejną kawę. W międzyczasie napełniła kubek gorącą czekoladą i dodała do niego bitej śmietany. Postawiła obie rzeczy na tacy i spojrzała na drzwi.
"Szybki jest." pomyślała widząc znajomą twarz w drzwiach. Jared rozglądał się chwilę po restauracji. Po chwili podszedł do Shadow i przywitał się z nią. Dziewczyna rozmawiała z nim chwilę. Wyglądała na zadowoloną z jego wizyty w kawiarni. Kątem oka spojrzała na Megan. Ta potrząsnęła głową. "Błagam, Shay, nie mów mu, gdzie jestem."
- Musisz jej sam poszukać. - Kate powiedziała to na tyle głośno, że nawet Megan obserwująca rozmówców dziesięć metrów dalej ją usłyszała. Dziękując w duchu zajęła się realizacją dziesiątki zamówień.

sobota, 13 marca 2010

9.

- Nie martw się o niego, to ostatni koncert, musiał się upić. Jakby tego nie zrobił, zastanawiałbym się czy to mój brat. - Jared cicho domknął drzwi do sali.
- To przynajmniej masz dowód, że nie podmienili ci go. Myślisz, że... - Megan nie dokończyła. Pośliznęła się na mokrej plamie na korytarzu. W ostatniej chwili Jared złapal ją za ramiona.
- Żyjesz? - spytał.
- Jeszcze... Dzięki bardzo. - Megan lekko się zarumieniła. Poczuła zapach męskich perfum zmieszany z domieszką alkoholu. - Teraz spłaciłeś dług.
- To miło. Cieszę się.
- Ślina Shanna... Fuj! - powiedziała Ćma przyglądając się temu, na czym przed chwilą się poślizgnęła. Spojrzała na młodszego Leto i oboje wybuchnęli śmiechem. W tym stanie wrócili do sali, w której powoli kończyła się impreza.
- Gdzie was niosło? - spytał Tomo nim zdążyli cokolwiek zrobić.
- Nas niosło?! To my nieśliśmy Shanna, pijaczynę... - W tym momencie wsyzscy parsknęli śmiechem. - Do skrzydła szpitalnego.
- Już myślałem... Auć! - zaczął basista, jednak nie dokończył, bo Jared dał mu kopniaka w kostkę. Oboje wyszczerzyli się do Megan, która patrzyla się na nich głupio. Wzruszyła ramionami i poszła usiąść na kanapę. Była trochę zmęczona skakaniem.
- Jak podobał ci się koncert? - zagadnął Jared siadając obok.
- Nieziemski. Odwaliliście kawał dobrej roboty. Gratuluję. - Megan uśmiechnęła się. - Było po prostu... z Marsa!
Telefon znów dał o sobie znać. "You are the reason I can't control myself" dobiegł ją dźwięk z torby.
- Gdyby to było żywe, skończyłoby swój żałosny żywot teraz. - warknęła spoglądając na komórkę. Spojrzała na wyświetlacz. Pokazywał tekst: "Kitty is calling you!" Ćma nacisnęła guzik odbierz i podniosła urządzenie do ucha.
- Hej.
- ...
- Boski. Kocham was. Dzięki za... pomoc.
- ...
- Dobra, nie martwcie się, dam radę.
- ...
- OMG, zapomniałabym. Dzięki. Zaraz wracam. Pa.
Megan rozłączyła się. Tomo i Jared patrzyli się na nią. Dziewczyna pomyślała, że gdyby mogła dorysowałaby im wielkie znaki zapytania nad głowami, niczym w komiksie mangi.
- Muszę lecieć. Jest ostatni autobus... Poza tym Shadow wybłagała pana Smitha, żeby nie zamykał do drugiej Lake Street... Później nie będę mogła dostać się do domu...
Członkowie zespołu zrobili smutne miny. Spojrzeli po sobie. Jared szepnął Tomowi coś do ucha. Ten pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Co wy kombinujecie? - spytała Megan.
- Jechałaś kiedyś limuzyną? - Tomo wyszczerzył się jeszcze bardziej.
- Nie... I nie mam zamiaru jechać! - Megan broniła się. Jednak mężczyźni byli szybsi. Wzięli ją pod pachy i wyciągnęli z pomieszczenia.
- Podwieziemy cię. - wokalista wyszczerzył się.
- Co?! Nie ma mowy! Stanowczo odmawiam!
- Nie masz wyjścia. Nie puścimy cię do jakiegoś autobusu, żule cię porwą i będzie. - powiedział Tomo.
- A... - zaczęła Megan. Jared zamknął jej usta ręką. Zatrzymali się w połowie drogi do parkingu.
- Nie mów. Bo zawołam ochroniarza i przesiedzisz tutaj całą noc. Podwozimy cię, kpw?
Megan odetchnęła z rezygnacją i pokiwała głową. Jared opuścił dłoń.
- Następnym razem cię ugryzę.
- Juz się boję. - cała trójka parsknęła śmiechem.
- John! Podwieziesz nas? - Tomo zawołał managera.
- Gdzie tym razem? - spytał John trzymając kluczyki w dłoni.
- Odwieźć tą wspaniałą damę do domu.
- Okay, wsiadajcie.
- Hura! - na twarzach członków zespołu pojawił się banan śnieżnobiałych zębów.
- Tylko się zachowujcie. - mruknął John. Wiedział, że jak coś im odbije, mogą zrobić wszystko.
- Nie martw się, będziemy grzeczni.
Doszli do parkingu. Za zakrętem czekała na nich lśniąca, czarna limuzyna.
- Ile już było takich zapewnień? - westchnął manager. Otworzył drzwi kierowcy. - Wsiadajcie, no już.
Jared i Tomo wreszcie puścili wyrywającą się Ćmę. Nie miała wyjścia, musiała jechać z nimi. Bez względu na to, jakby odmawiała wiedziała, że chłopaki ją zawiozą.
Tomo podbiegł do drzwi i otworzył je. Ukłonił się zapraszając gestem dłoni dziewczynę do środka. Jared natomiast podał rękę Megan i również kłaniając się pomógł wejść. Ćma tłumiąc śmiech przeszła przez drzwi samochodu. Po odegraniu szopki ["Czy życzy sobie, panienka, czerwonego wina?" i "Bardzo prosimy usiąść tutaj, to najlepsze miejsca."] limuzyna ruszyła.
- Brawo, jesteście genialni. - John obserwował chłopaków przez lusterko wsteczne.
- Dziękujemy, generale. - odpowiedzieli oboje salutując. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Megan wyczuła, że akcja z generałem często się powtarza.
- Lake Street... To na obrzeżach, nie? - spytał manager zespołu.
- Mhm. Niedaleko ulicy świętego Wawrzyńca [nie pytajcie czemu akurat takiej xD]. Jest tam ładny park. - odpowiedziała Ćma.
- Oprowadzisz nas po nim? - Jared spojrzał na nią błagalnie. Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Pewnie, ale nie dziś. Park ładniej wygląda w dzień.
- Dobzie. - wokalista zrobił smutną minę. Cała podróż zleciała im na ciekawych rozmowach i nie zauważyli, że już dojechali.
- Co ty na to, żebyś do nas wpadła jutro? - spytał Tomo. John odwrócił się i spojrzał na basistę. Pierwszy raz przyznał mu dobry pomysł. Podobała mu się ta dziewczyna. Działała na zespół dziwnie uspokajająco. Tomo wręczył Megan kartkę z nazwą hotelu, jego adresem i numerem pokoju. Dziewczyna schowała notkę do kieszeni i przytuliła basistę na pożegnanie. To samo zrobiła Johnowi.
- Z przyjemnością wpadnę. Dzięki chłopaki.
- A ja? - Jared patrzył na akcję z ukosa.
- Czemu nie? - odpowiedziała Megan. Wiedziała, że 80 procent jej koleżanek dałoby się zabić, by być na jej miejscu.
Ćma przytuliła wokalistę. W chwili, gdy chciała rozluźnić uścisk Jared przez ułamek sekundy przytulił ją mocniej. Nie opierała się. Po chwili puścił ją i wszyscy pomachali jej na pożegnanie. Dziewczyna wyszła z limuzyny z uśmiechem na twarzy. Minęła pana Smitha, który właśnie zamykał bramę. Krzyczał coś do niej, jednak ona nie słuchała. Obejrzała się. Samochód już odjechał. Dotarła do numeru 69 i cicho otworzyła drzwi.

8.

- Bilet proszę. - ochroniarz przy wejściu zmierzył Megan wzrokiem. Ćma uśmiechnęła się i pokazała kartę. Goryl obejrzał ją ze zdumieniem, oddał z powrotem właścicielce i skinął głową.
Megan weszła na stadion. Był ogromny. na scenie technicy ustawali sprzęt. Wokół barierek tłum ludzi czekał na występ. Megan stanęła za dziewczyną wyglądającą dość normalnie i spoglądała na scenę.
- Hello London!! - po piętnastu minutach oczekiwania Jared wynurzył się z dymu pokrywającego scenę. Za nim Shannon unosił w górę pałeczki i szybko podbiegł do perkusji. Ostatni, wraz z kilkoma innymi muzykami, szedł Tomo spoglądając kątem oka na publikę. Przedstawienie się zaczęło.
Zespół zrobił fantastyczne przedstawienie. Mnóstwo świateł i efektów dało niesamowite wrażenie. Jared biegał w tą i z powrotem po scenie jak opętany, raz przeszedł przez barierkę do publiczności. Marsi zagrali "Kings and Queens", "Beautiful Lie", "Capricorn [A Brand New Name]", "From Yesterday", "This is war", "100 Suns". Potem wyszli ze sceny czekając na reakcję widowni. Tłum ryknął "30 Seconds to Mars!!" Chłopaki znów wyszli na scenę, tym razem z gitarami akustycznymi i zagrali jeszcze "Night of a hunter", "The Kill" i "Buddha for Mary". Koncert wyszedł idealnie. Ludzie nie rozchodzili się przez jeszcze dłuższy czas.
Megan została w około pięćdziesięcioosobowej grupie, która czekała na autografy. Były to w 90% dziewczyny, które miały na sobie trochę za dużo gadżetów związanych z Marsami. Ćma wyciągnęła kartę V.I.P. z torby i pokazała ochroniarzowi. Cały tłumik zaczął coś szeptać i patrzeć zazdrośnie na dziewczynę. Barczysty mężczyzna pomógł jej przejść między barierkami pilnując, by nie wcisnęła się żadna inna napalona fanka próbująca wykorzystać okazję. Dzisiaj miał za zadanie wybrać z nich pięć, którym pozwoli wejść. To była największa katorga i nie chciał więcej uganiać się za wściekłymi nastolatkami. Ta z kartą V.I.P. wydała mu się bardzo miła. Uprzejmie podziękowała mu za pomoc i obdarzyła radosnym uśmiechem. Wskazał jej napis na drzwiach "Etrance", gdzie powinna się udać.

Megan, kiedy weszła do pokoju, nie mogła uwierzyć własnym oczom. Było tam koło dwudziestu osób. Pod ścianą stał bufet z czekoladową fontanną i truskawkami. Obok leżało kilka butelek wina, piwa i innych alkoholi. Tam panoszył się Shannon objadając się słodyczami. Nie widział świata poza czekoladą i alkoholem. Dalej siedział Tomo rozmawiając z mężczyzną, który dzierżył naręcze papierów. Megan domyśliła się, że to John, manager zespołu.Jednak Jareda dziewczyna nie mogła dostrzec. Myślała, że znajdzie go jak tylko wejdzie, gdyż jego wzrost nigdy nie pozwalał mu się ukryć. Ćma dopiero po chwili zrozumiała dlaczego go nie mogła zobaczyć. Wokalista stał przerażony w kącie oblegany przez kilka dziewczyn. W jednej z nich Megan rozpoznała okularnicę z autobusu. Z kąta wydobywały się piski i szczebiotania. Po chwili Ćma nie mogła się powstrzymać i zaczęła się śmiać.
- Ciebie chyba jeszcze nie znam. - zza jej pleców dobiegł ją głos. Odwróciła się.
- Chyba nie. - uśmiechnęła się i podała "nieznajomemu" dłoń. - Megan. Miło mi cię poznać, Tomo.
- Mnie również. To ciebie braciszkowie poznali w kawiarni?
- Widzę, że wieści szybko się rozchodzą. Czy tak jest zawsze? - spytała pokazując głową na obu braci Leto.
- Przeważnie tak. Nie wiem czemu Jared postanowił zaprosić pięć dziewczyn na nasze after-gig-party. - Tomo spojrzał na wokalistę. Ten błagalnym wzrokiem patrzył na nich i ruszał ustami w tekście "HELP ME". Megan znów się zaśmiała.
- Dobra pomogę mu. - powiedziała z rozbawieniem. Uspokoiła się i podeszła do wokalisty. - Witam państwa. Mam wiadomość do pana Leto... Zgodnie z rachunkiem. - Megan wyciągnęła notes z czarną okładką i otworzyła go na stronie z obliczeniami. Miała nadzieję, że nikt się nie zorientuje czego rzeczywiście dotyczyły te obliczenia. - ... Musi pan dopłacić 500 funtów do godziny. - Teraz spojrzała na zegarek. Była 11:55 P.M. - Dwunastej. Inaczej będziemy musieli wszystkich wyprosić. - Miała nadzieję, że dziewczyny połkną haczyk.
- Nie mam forsy... - bąknął Jared, zrozumiał o co chodzi dziewczynie.
- Tak, więc proszę o opuszczenie stadionu. - Megan śmiała się w duchu.
- Zaraz! Ja mam trochę kasy! Zaraz znajdę portfel i... - powiedziała jedna z nich. Wszystkie poszły w jej ślady. Kiedy były zajęte przeszukiwaniem torebek Megan wypchnęła Jareda przez pierwsze drzwi. Znaleźli się w dusznym i ciasnym składziku na sprzęt do sprzątania.
- Jestem twoim dozgonnym dłużnikiem. - powiedział wokalista. Było ciemno i Ćma nie mogła dostrzec jego twarzy.
- Drobiazg. - odpowiedziała. Miała nadzieję, że Tomo zrozumie co wykombinowała i zakończy jej plan. Przyłożyła ucho do drzwi i nasłuchiwała. Za chwilę poczuła dotyk palców na swoich włosach. Przeszły ją dreszcze.
- Ups, wybacz. Nic nie widzę. - Jared zabrał rękę z jej głowy. Miał zażenowaną minę, jednak Megan nie mogła tego dostrzec.
- Możecie wyjść. - Tomo zapukał do składzika. - Poszły sobie.
- Powietrze! - krzyknął wokalista wychodząc z pokoju. Wziął kilka głębokich oddechów uniósł ręce w powietrze. Po skończeniu "przedstawienia" zaprosił gościa na kanapę.
- Cieszę się, że przyszłaś. - powiedział. - Myślałem, że nie dasz rady...
- Też tak myślałam. Shadow wymieniła mi zmianę z kolegą, bez mojej wiedzy. A jak już wszystko było załatwione... nie było sensu nie skorzystać. Zastanawiam się, kto jeszcze był w tym spisku...
- Na mnie nie patrz. - Jared wzbraniał się rękami.
- Czemu zaprosiłeś te dziewczyny tutaj?
- No wiesz... Trzeba mieć jakiś kontakt z fanami... - odparł wymijająco.
- No, mów! Nie opowiadaj mi kłamstw, bo to wyczuwam. Myślałeś, że nie przyjdę, prawda?
- No tak... - było mu trochę głupio. - Ale...
- I miałeś racje. - Ćma przerwała mu. - Naprawdę, nie mogłam przyjść. Chwała Bogu, że dałam radę tu dotrzeć... Jedna z tych lasek co cię próbowała zapiszczeć na śmierć, przyczepiła się do mnie w autobusie i myślałam że ucieknę do domu... Nie mogę z takich ludzi...
- Błagam, nie przypominaj mi o nich... W życiu nie widziałem takich psychofanek... To jest jedna z rzeczy, których nie lubię będąc wokalistą... Wszyscy się czepiają tylko ciebie, a reszta zespołu to powietrze...
Megan chciała coś odpowiedzieć, jednak w tym momencie do sofy podszedł Shannon z nieprzytomnym wzrokiem i twarzą obsmarowaną czekoladą.
- No i widzisz, braciszku, twoja dziewczyna przyszła... - Shann nie dokończył. Zakołysał się i upadł na kanapę. Jego głowa wylądowała na kolanach Ćmy.
- O, mamo, ten znów się upił. - Jared załamującym spojrzeniem patrzył na brata.
- Macie tu jakieś łóżko? On potrzebuje odpoczynku...
- Jasne, czekaj chwilę, poproszę Johna, by to załatwił.
- Daj spokój, pomogę ci.
- Jesteś pewna? - Jared nie chciał nadwyrężać gościa.
Megan skinęła głową.
- Nie traktuj mnie jak wrażliwą dziewczynkę. Pomogę ci i tyle. - Megan powoli wstała z kanapy kładąc głowę Shannona na poduszce.
- Wybacz... Nie chciałem cię urazić. - Jared wziął brata za nogi w momencie, gdy Megan chwyciła Shanna pod pachy i podnieśli go z sofy. Wynieśli go przez drzwi wskazane przez wokalistę. Znaleźli się na białym korytarzu. Przeszli nim kilka metrów i skręcili w drzwi po lewej. Znajdował się tam dość obszerny pokój z łóżkami. Wyglądał jak sala szpitalna.
- To na tego typu wydarzenia. - wytłumaczył Jared widząc, że Megan jest w szoku.
- Super... Ile takich incydentów może zaistnieć w ciągu jednej nocy? - spytała. Łóżek było koło piętnastu.
- Jak widać... sporo. Ale to już ekstremalne przypadki. Jednak mój brat śpi tu niemal codziennie.
Ułożyli śpiącego Shannona na najbliższym łóżku. Megan przykryła go kołdrą.
- Śpij smacznie, niemowlaczku. - Jared nie mógł powstrzymać się od komentarza. Oboje parsknęli śmiechem i wyszli z sali.

7.

- Co ty tu robisz?! - pan Jeremy Brown patrzył na Megan ze zdziwieniem.
- Yyyy... Pracuję, szefie. Jak w każdą sobotę, zmiana od czwartej do dziewiątej po południu...
- Mickey czeka, by cię zastąpić. Catharina poprosiła, żebyście się dziś zamienili.
- Że co?! - Megan spojrzała przez okienko do składania zamówień na przyjaciółkę. Ta uniosła kciuk do góry i szczerząc się pokiwała głową. - Może ją pan tu poprosić na chwilę?
- Nie rozumiem... Myślałem, że to było ustalone. - pan Brown spojrzał w okienko. - Catharno, podejdź tu, proszę.
Po chwili Shadow weszła do kuchni z szerokim uśmiechem. Megan szybko do niej podeszła i przycisnęła do ściany.
- Odbiło ci?! - powiedziała zdenerwowana.
- Być może. - Kate nie przestawała się uśmiechać. - Zrób MI przyjemność i pójdź na ten koncert. Nie masz nic do stracenia.
- Ale... - zaczęła Megan.
- Żadne ale! Co nas nie zabije to nas wzmocni. - odpowiedziała Shadow po polsku. Megan zatkało. - Jeszcze mi za to podziękujesz.
- Prędzej cię za to zabiję. - Ćma przytuliła się do przyjaciółki. - Nie wiem co powiedzieć...
- Nic nie mów, po prostu idź, szalona idiotko!

***

Megan biegła jakby unoszona przez skrzydła. Nie spodziewała się takiego obrotu wydarzeń. Nie lubiła urywać się z pracy tylko dla swojej przyjemności. Miała parę swoich zasad, których nie lubiła łamać. Zastanawiała się ile osób było w zmowie, by ją na ten koncert podstępem zaciągnąć.
Dziewczyna wpadła do domu. Przez chwilę mocowała się z kluczem. Z powodu drżących rąk nie mogła trafić do zamka.Gdy tylko dostała się do pokoju rzuciła się na łóżko i dygotała z nadmiaru euforii. Uspokojenie zabrało jej dziesięć minut. Od kiedy Jared wcisnął jej bilet bardzo chciała iść, lecz nie chciała zarywać pracy. Nie spodziewała się takiego obrotu akcji. Przyjaciółki zwykle żartowały sobie z jej ulubionych zespołów.
Ćma otworzyła szafę i zaczęła przebierać między ubraniami. W końcu znalazła ciemnofioletową spódnicę w czarną kratkę z cienkim łańcuchem przyczepionym do szlufek. Zakładała ją rzadko, tylko na specjalne okazje. Do tego dorzuciła czarne rajstopy i getry. Wśród ubrań leżących bezładnie na dnie odnalazła arafatkę. Z wieszaka zdjęła T-shirt ozdobiony smokiem. Szybko się przebrała i wrzuciła do torby najpotrzebniejsze rzeczy. Wyszła z pokoju i skierowała się do łazienki. Odnalazła kosmetyczkę zaopatrzoną w zaledwie kilka przedmiotów do makijażu. Rzadko ich używała, jednak to była okazja tego wymagająca. Po chwili była gotowa.
Megan wyszła z domu kierując się na przystanek autobusowy. Stadion był dość daleko. Na szczęście dla dziewczyny za 10 minut odjeżdżał autobus nr 13, który kierował się niedaleko miejsca koncertu. Czas oczekiwania minął jej bardzo szybko.
Weszła do pojazdu. Autobus był prawie pusty. Niedaleko kierowcy siedziało kilka moherowych babć. Rozmawiały szeptem co jakiś cza pytając kierowcę o zdanie. Pośrodku jakiś businessman w czarnym garniturze czytał "London Times". Nie zwracał uwagi na nic co się działo wokół niego. Z końca autobusu co chwila słychać było chichot trzech dziewczyn ubranych w kolorach czerni i różu. Co jakiś czas chichot zastępował pisk. Ćma spojrzała na nie z lekkim rozbawieniem. Skasowała bilet i usiadła niedaleko businessmana, który wydawał się najnormalniejszy ze wszystkich pasażerów. Włączyła MPtrójkę, założyła słuchawki i pogrążyła się w piosence HIMa "Join Me". Przez okno obserwowała zmieniające się ulice Londynu pochłonięte wieczornymi zajęciami.
Jej spokój ponownie w ciągu tego weekendu zakłócił dzwonek telefonu. "From yesterday" złamało stosunkową ciszę panującą w autobusie. Megan szybko wyłączyła muzyczkę i otworzyła wiadomość.
"Udanej zabawy, kochana. Będziesz musiała zdać mi szczegółową relację. Oczekuję CZEGOŚ WIĘCEJ niż tylko tytuły piosenek xD. Kocham cię. :* Kitty."
Megan uśmiechnęła się. Zablokowała klawiaturę i wrzuciła urządzenie z powrotem do torby. Podniosła głowę. Wtedy ją zamurowało. Nie wiadomo skąd różowo-czarne dziewczyny znalazły się obok niej szczerząc zęby. Megan spojrzała na nie z nieukrywanym szokiem.
- Ave satan. - powiedziała podnosząc pięść z wysuniętymi dwoma palcami. Często działało to na emo, z którymi miała do czynienia. Jednak te dalej siedziały wokół Ćmy. Uśmiechy nie znikały im z twarzy.
- Czy ty... słuchasz... Jareda Leto? - spytała z drżącym głosem jedna.
- Yyyy... Nie... Słucham 30 Seconds to Mars. - odpowiedziała patrząc na nie głupio.
- Czyli słuchasz Jareda. Łiiiiiiii. - krzyknęła druga, która miała na sobie monstrualne okulary. Wszystkie babcie siedzące z przodu spiorunowały ją wzrokiem.
- Nie, słucham Tomo i Shannona...
- A kto to? - trzecia emogirl nie ukrywała zdumienia.
Plask!
Reka Megan wylądowała na jej czole w geście facepalm'u. Ćma modliła się, by autobus dojechał na miejsce szybciej. Po chwili, wśród pisków i pytań emogirls, dziewczyna usłyszała dzwonek, że można wychodzić. Szybko wstała z miejsca i uciekła z autobusu. Niestety, jak się spodziewała, reszta dziewczyn podreptała tuż za nią.
- Też idziesz na koncert Jareda?! How sweet! - zawołała okularnica.
- Oh, yeah! This is amaziiiing!! - pisnęła druga posiadająca wielką czuprynę ozdobioną różowymi kokardkami. - Będziemy stać razem w kolejce! Jak siostry! Wymienimy się numerami telefonów i zdjęciami Jareda...
Megan miała dość. Dziewczyny wydawały się mieć 16 lat, jednak zachowywały się jak dziesięciolatki. Cały czas obskakiwały ją zadając dziwne pytania. Ćma postanowiła ratować się ucieczką. Dobiegła do kolejki pozostawiając "znajome" z autobusu z tyłu i starała wmieszać się w grupę metalowców.
- Znamy się? - spytał długowłosy blondyn w glanach do kolan, na którego Ćma przed chwilą wpadła.
- Nie do końca... - Megan poczuła się głupio. - Uciekam przed emotion darkness i...
- Witaj w domu, siostro. - metalowiec klepnął dziewczynę po plecach pozwalając zostać z nimi. Na twarzy Ćmy pojawił się uśmiech i nareszcie się wyluzowała.
Przez godzinę czekania na koncert rozmawiała z nowo poznaną grupą o dobrych metalowych kapelach. Po raz pierwszy tego wieczoru Megan nie odczuwała stresu.

wtorek, 9 marca 2010

6.

Dryyyyynnn! Dryyyyynnn! Dryyyyynnn!
Budzik był nieubłagany. Megan przetarła oczy i wyłączyła nieznośny dzwonek. "Time for tea!"["Czas na herbatkę!"] wydobył się głosik z urządzenia i ucichło. Z małego okienka do pokoju wlewało się światło wschodzącego słońca. Dziewczyna uśmiechnęła się na ten widok. Od długiego czasu w Londynie nie zauważono żadnego, choćby przebłysku, bezchmurnego nieba. Jednak ten dzień zapowiadał się pięknie. Megan zsunęła się z łóżka i usiadła na jego krańcu. Spojrzała na pokój, przyswajając sobie co stało się wczoraj. Zmarszczyła brwi. Nie chciała zaprzątać sobie głowy takimi myślami. Zaczęła nucić "The Unforgiven" starając się skupić całą swoją uwagę tylko na tym utworze. Po chwili wstała i zeszła po drabinie. Standardowo była pierwsza na nogach. Weszła do łazienki i spojrzała w lustro. Wielka szopa na głowie rozbawiła ją tak, że dziewczyna parsknęła śmiechem. Taki układ włosów był dziwny biorąc pod uwagę ich długość.
Megan weszła pod prysznic. Po chwili doprowadziła się do porządku i do końca dobudziła. Założyła na siebie czarny T-shirt Metallica rozmiaru XXL, który miała na sobie wcześniej i wyszła z łazienki. Koszulka była dla niej bardziej rozmiarów krótkiej sukienki, ale dziewczyna lubiła ją. Idealnie nadawała się do spania i na wolne poranki.
Ćma podeszła do pokojów obu dziewczyn by sprawdzić czy jeszcze śpią. Zgodnie z jej przypuszczeniami ich pokoje były teraz miejscem snu. Brunetka usiadła na poręczy i zjechała na parter z nieukrywaną satysfakcją.
- Wee hee!! - szepnęła zeskakując z poręczy. Włączyła cicho MTV2 i naszykowała sobie kanapkę z serem i warzywami. Następnie wyciągnęła z lodówki jogurt i zaparzyła herbatę. To wszystko przeniosła na stolik w salonie przed telewizorem. Tam rzuciła się na miękką kanapę i zaczęła konsumować śniadanie.
Po chwili dosłyszała skrzypienie na górze i trzask drzwi od łazienki.
Megan uśmiechnęła się do siebie nie odrywając wzroku od telewizora. Na ekranie pojawił się blond włosy chłopiec wołając dostojnie "Ladies and gentlemans! One Republic!" Ryan zaczął śpiewać: "They've got all the right friends in all the right places so yeah we're going down, all the right moves in all the right faces so yeah we're going down..." Ćma uśmiechnęła się. Był to jeden z jej ulubionych teledysków. Podobał jej się pomysł z tańcem w maskach i tą kradzieżą błyskotek przez chłopczyka.
- Dzień dobry, mroczny Garfieldzie. - dziesięć minut później Liz zeszła ze schodów i nalała sobie sok do szklanki. Megan uśmiechnęła się jednak z powodu wypchanych jedzeniem ust nie odpowiedziała nic tylko uniosła kubek z herbatą. - Smacznego. Ty już naprawdę zrobiłaś się Angolem z tą herbatą.
Megan pokazała jej język zza zaciśniętych warg. Chwilę potem na parter zeszła Shadow i cała trójka w ciszy zjadła śniadanie.
- No to... ja idę na spacer. - powiedziała Ćma przerywając ciszę. - Miłej pracy życzę.
Dziewczyny mruknęły coś w odpowiedzi, jednak Megan nie dosłyszała. Szybko umyła po sobie naczynia i pobiegła do pokoju się przebrać. Założyła skórzaną kurtkę i czarne spodnie. Do torby wrzuciła odtwarzacz MP3 i kilka książek. Potem zeszła, włożyła trampki i wyszła z domu.
Przebiegła przez niewypielęgnowany ogródek i skręciła w prawo. Przez jakiś czas szła ulicą szeregowców. Gdy doszła do numeru 200 w żywopłocie odnalazła furtkę i przeszła przez nią do parku.
Było to malownicze miejsce. Na jego środku umieszczono sztuczny staw. Czasem przylatywały do niego kaczki. Wokół jeziorka posiano bujnie trawę i posadzono klomby. Przy żwirowych ścieżkach postawiono kilkanaście ławek. Wszystko to przykrywał cień wysokich, rozłożystych drzew.
Megan spojrzała na pejzaż. Po raz wtóry podziwiała piękno parku. Często przychodziła tu się uczyć. Zawsze zajmowała tą samą ławkę. Jakiś czas temu podpisała ją na poręczy. Nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Byli tu gorsi wandale, którzy nocami przewracali śmietniki i inne rzeczy w parku. Jednak wszyscy inni dbali o niego i po godzinie po nocnych "gościach" nie było śladu.
Ćma usiadł na ławce pod dębem i pogładziła palcami mały napis MOTH. Położyła zieloną torbę na kolanach i wydobyła z niej książki.
- Okay... - powiedziała do siebie. - Gliceryna o wzorze C3H5(OH)3 jest składnikiem dynamitu...

Przez kilka godzin dziewczyna siedziała nad książkami. W międzyczasie przywitała się z innymi częstymi gośćmi parku. Około drugiej zadzwoniła do pobliskiej pizzerii i zamówiła wegetariańską pizzę z podwójnym serem. Spakowała rzeczy i wróciła do domu. Cieszyła się, że chemia sprawnie jej poszła i będzie miała chwilę dla siebie przed pójściem do pracy.
Pół godziny minęło bardzo szybko. Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi Ćma siedziała przy kuchennym stoliku i popijając herbatę przeglądałą różne głupie strony internetowe. Szybko przerwała zajęcie. Podbiegła do drzwi i otworzyła je. Przywitał ją szeroki uśmiech roznosiciela pizzy w śmiesznym kapelusiku.
- Cześć - Megan uśmiechnęła się do niego z politowaniem. - Ile?
- Cztery funty, 85 pensów.
- Chwilkę. - Ćma wygrzebała z torby portfel i wyjęła pięć funtów. - Reszty nie trzeba.
- Dzięki. - dostawca schował pieniądze do kieszeni. - I smacznego.
Megan wzięła pudełko z pizzą, pomachała na pożegnanie i zamknęła drzwi.
- Jaki miły chłopiec. - powiedziała do siebie parskając śmiechem.
Położyła karton na stole i zaczęła jeść. Mimo spędzonych czterech lat w Anglii nie mogła przyzwyczaić się do lunchu o 12:20. W weekendy. W ciągu tygodnia jadła go o standardowej porze na stołówce szkolnej jak inni studenci. Jednak w czasie weekendu pozwalała sobie na stare, polskie zwyczaje.
Po obiedzie Ćma opróżniła torbę z książek i wrzuciła do niej czarny fartuch z wyszytym w złotych barwach logo "Golden Seed". Spojrzała na zegarek. 3:35 P.M. Włożyła trampki i udała się do pracy.
Do drzwi kawiarni doszła przed czasem. Pomachała Shadow i Kate, które właśnie brały zamówienia od dwóch innych klientek. Poszła na zaplecze, gdzie zostawiła torbę i włożyła na sobie fartuch.
- Mickey, Matt, wyjazd, teraz to moje królestwo. - powiedziała uśmiechając się do kolegów.
- Jak sobie życzysz, księżniczko. - odpowiedzieli. - Do zobaczenia.
- Taaaa... Do miłego. - odrzekła przybijając high fives.
Teraz była w swoim kawowym królestwie. Odetchnęła zapachem zmieszanej kawy, czekolady i cynamonu. Spojrzała na półkę z zamówieniami i zaczęła pracę.

5.

- Meggie, wpuść mnie! - głos Shadow ocknął Ćmę z zadumy. Dziewczyna odłożyła gitarę na kanapie i otworzyła klapę.
- Mogę wejść? - spytała Kate.
- drzwi do Krainy Czarów stoją otworem. - Ćma uśmiechnęła się podając przyjaciółce rękę i pomagając jej wejść. - Biały królik czeka na ciebie.
Shadow wspięła się po drabinie i weszła do pokoju. Powitał ją znajomy zapach różanych kadzidełek. W tym czasie Megan znów usiadła na kanapie, przysunęła sobie gitarę i zaczęła grać pasaże.
- Jestem w szoku. Jeszcze dziś nie słyszałam twojego hymnu. Zwykle włączasz "The Kill" od razu po powrocie do domu. - powiedziała Shadow siadając na krześle.
- Wiesz... Myślę, że tego zespołu wystarczająco się nasłuchałam w "Goldenie"... Potrzeba mi czegoś...
- Chwila! Stop, stop! Czy ja dobrze rozumiem!? Ci faceci... są z zespołu, co gra "The Kill"?
Megan skinęła głową patrząc na przyjaciółkę z lekką irytacją.
- Osz ty, Karol, to przecież twój ulubiony zespół.
- Szybka jesteś. Zdobyłaś główną nagrodę w Milionerach. Prosimy o zgłoszenie się do Huberta Urbańskiego po odebranie pieniędzy. Myślałam, że się skapnęłaś w kawiarni. - Megan bawiła się strunami chcąc dać zajęcie palcom. - Gdzie Liz? - spytała, próbując zmienić temat.
- U sąsiadów. - Shadow spojrzała znacząco na Ćmę. Obie dziewczyny parsknęły śmiechem. Ich sąsiadem był Matt i Kitty często spędzała tam wieczory. - Ale nie zmieniaj tematu. Teraz masz spowiedź. Co on od ciebie chciał jak wyszliśmy? Gadaj!
Shadow nie musiała mówić o kogo jej chodzi. Ćma spiorunowała ją wzrokiem. Wzięła kartę V.I.P. z kanapy i rzuciła w jej stronę. Kate sprytnie złapała przedmiot. Oglądała go nie ukrywając zdumienia.
- I tak nie idę, mam zmianę. - mruknęła Ćma bawiąc się strunami.
- Zmiana to pikuś! Kobieto, tracisz szansę życiową!
- Myśl realnie. Byłam już na ich koncercie parę lat temu, wiem jak grają. Kilka godzin temu poznałam dwie trzecie zespołu. Po co mam zawalać pracę? Ponadto w poniedziałek mam sprawdzian z chemii, nie zapominaj.
- Tak wiem, pani kujon. Dodatkową chemię odradzałam ci od samego początku, ale szczegół. Nie zapominaj, że to osobiście Pan Laluś na ten koncert cię zaprosił.
Obie dziewczyny zaczęły dusić się ze śmiechu. "Panem Lalusiem" nazywały Jareda Leto. Wymyśliła to Megan, kiedy w ich klasie licealnej wśród dziewczyn zapanowała moda na podziwianie urody aktora. Wszystkie uczennice miały jego półnagie zdjęcia i wciąż rozprawiały o jego mięśniach brzucha. Wyjątkiem była Megan, którą wokalista strasznie denerwował. Był dla niej upośledzonym lalusiem, który myślał tylko o swoim wyglądzie. Dopiero kilka miesięcy później zaczęła słuchać 30 Seconds to Mars i sprawa odeszła w zapomnienie. Lecz "Pan Laluś" pozostał.
W ciągu lat słuchania muzyki Ćma nigdy nie powiesiła żadnego plakatu. Nigdy nie obchodził jej szczególnie wygląd członków zespołu. Interesowała ją tylko muzyka. Nigdy nie podobał jej się żaden showman. Co jakiś czas, z nudów oglądała wywiady, jednak nigdy nie interesowała się prywatnością kapel.
Przez jakiś czas, kiedy chodziła jeszcze do liceum, nie odpowiadała na pytanie jakiej muzyki słucha. Zazwyczaj było tak, że gdy tylko wymieniła 30 Seconds to Mars rozhisteryzowane fanki Jareda Leto zaczęły jej wciskać jaki ich idol jest przystojny i stwarzać historie nie z tego świata jak się z nim spotkają. W końcu nauczyła się to ignorować. Kiedy tylko wokalista zaczął być głównym tematem rozmowy jak najszybciej go zmieniała pytając o rzeczy, które fan powinien wiedzieć. Jednak w większości przypadków rozmówczynie nie wiedziały co powiedzieć i szybko cichły, a Megan odchodziła z satysfakcją.
Dziś zdanie Megan o młodszym Leto zmieniło się. Wokalista żartował ze swojego wyglądu. Okazał się miły i zabawny. I, co było dla Megan zaskoczeniem, denerwowały go fanki, które obchodziło tylko to jak wygląda.
- To nie ma znaczenia. - odpowiedziała Ćma. - Nie idę i tak, więc nie namawiaj mnie.
- Oczywiście, że ma znaczenie! Daj spokój, musisz się czasem rozerwać! Jeden wieczór w innym towarzystwie niż szanowny pan podręcznik od chemii cię nie zbawi! Znam cię, nic innego nie chcesz, ale boisz się przyznać. Niestety, z niewiadomych powodów.
- Eh, masz mnie. Dobra, chciałabym pójść, nawet tylko po to, że to genialne wydarzenie, ale szanowny pan podręcznik będzie czuł się opuszczony. Cóż, chemia wzywa.
- Chemia? Między kim? - Shadow spojrzała na przyjaciółkę tajemniczym wzrokiem i obie zaniosły się śmiechem. Ćma spiorunowała ją wzrokiem i rzuciła w nią poduszką.
- Shay, od kiedy jesteś swatką? - spytała odkładając gitarę na stojak. - Poza tym wiesz, że nie chcę.
- I tak ci nie wierzę. - Kate pokazała język. Była jedną z najładniejszych dziewczyn na uniwersytecie. Chłopcy zawsze się za nią uganiali. Była jedyną z grona "najpiękniejszych", która nie czciła różu i spotykała się z kim innym niż szkolna elita.
Z Megan znały się od gimnazjum. Ćma była zupełnym przeciwieństwem. Zawsze stroniła od ludzi, nie chodziła na imprezy. Miała chłopaka raz w życiu, była w nim po uszy zakochana. Jednak okazało się, że on chciał tylko jednego. W ten sposób uprzedziła się do płci przeciwnej i od tamtej pory utrzymywała, że zostanie starą panną. Megan miała kilku kolegów, ale była pewna, że oni także traktują ją tylko jako koleżankę.
- Twoja sprawa. Nie zmienisz mnie w ciągu jednego dnia. - Megan przestała się śmiać. - Jutro standardowo najpierw się uczę, a o szóstej po południu idę do pracy. Wracam, kładę się spać a następnego dnia idę na popołudniową zmianę od dwunastej do ósmej tak jak miało być.
- Ehhhh, jak sobie chcesz... Tylko później mi nie żałuj.
- Ale czego? Niczego nie tracę, niczego nie zyskam. - Ćma spojrzała na zegarek. Dobra, jedenasta. Idę spać.
- Więc cóż, dobrej nocy życzę. - Kate podeszła do Megan i poklepała po policzku. - Może zmienisz zdanie?
Megan pokręciła głową. I uśmiechnęła się smutno.
- Dobranoc. - pomachała przyjaciółce, która właśnie schodziła po schodach zamykając klapę.

Rozmowa była długa, ale nie przyniosła żadnych rezultatów. Shadow wiedziała, że jeśli Megan na coś się uprze, nie zmieni zdania. Lecz zawsze starała się tego dokonać. Nie mogła bardziej nalegać, bo za bardzo zależało jej na tej przyjaźni. Jednak nie wysunęła od razu wszystkich asów z rękawa. Miała jeszcze kilka dobrych pomysłów.

niedziela, 7 marca 2010

4.

- No, braciszku, gadaj co ci chodzi po łebku. - powiedział Shannon wchodząc do pokoju.
- A pukać cię mama nie nauczyła? - odpowiedział Jared piorunując go wzrokiem.
- Oooooh, mama nauczyła, ależ oczywiście. Lecz mój młodszy brat mnie tego oduczył. Już we wczesnym dzieciństwie. - odpowiedział perkusista ze słodkim uśmiechem.
- Więc teraz może ten "brat" nauczy cię teraz, że prywatność też jest ważna.
- Oj, jakże mi przykro. Już za późno, bym się czegoś nauczył. Bardzo tego żałuję, wybacz.
- Wyjdź Shann, proszę. - Jared nie miał ochoty użerać się z bratem. Siedział na kanapie z głową odwróconą do okna. Przypatrywał się ciemnej ulicy na dole przetwarzając w myślach dzisiejsze wydarzenia.
- Dalej nie potrafię cię zrozumieć, junior. - Shannon nie dawał za wygraną. Rozsiadł się wygodnie na kanapie i spoglądał w stronę brata. - Szaleje za tobą połowa Hollywood, miliony fanek, a ci się musiała spodobać jakaś cyniczna laska, której nie chce się odzywać. Ponadto sporo młodsza.
- Przymknij się. Poza tym kto powiedział, że mi się podoba?
- Braciszku kochany, znam cię od urodzenia, nie zapominaj.
- Mhm, nie byłbym taki pewien. Ale jest pewien problem. Zaprosiłem ją tylko dlatego, że miałem, zapomniałeś?
- Taaaak... Nasza nieudana "misja". Cóż... W sumie to i tak twoja wina, że ją skopaliśmy...
- W 75%. Jeden bilet poszedł. A dla reszty nie było sensu, wiesz przecież. Skoro nie przepadają za naszą muzyką to na co im imprezka w tym klimacie?
- Przynajmniej twojej wybrance serca nie byłoby smutno.
- Przymknij się Shann. Wiesz co ja myślę?
- Zamieniam się w słuch.
- Ona nie chciała się odzywać, bo nie chciała być kolejną durną fanką. Zapewne miała dużo do powiedzenia. Jakbyś spotkał Jarry'ego Mullena [perkusista U2, przyp. autora] to co? Rzuciłbyś się na niego czy wolałbyś z nim spokojnie porozmawiać jakby nigdy nic?
- No dobra, młodszy, masz trochę racji. - Shanon klepnął brata po plecach. - NARAZIE dam ci spokój, będę się czepiać później. Wiesz, że ode mnie się nie wymigasz.
Jared posłał mu smutny uśmiech. Starszy z braci wstał z kanapy i podszedł do drzwi.
- Przyjdź na kolację jak jesteś głodny... Będzie indyk. - Shannon parsknął śmiechem ze swego żartu.
Jared posłał mu złowieszcze spojrzenie i rzucił poduszką w drzwi. Jednak Shannon szybko je zamknął.

Tak w zasadzie Jared nie wiedział sam co o tym powinien myśleć. Fakt, Megan dziwnie go inspirowała i ciekawiła, ale nie był pewny tego, co do niej czuje. Nie wiedział też, czy powinien się nad tym zastanawiać. Shannon w jakiejś części miał rację. Sporo ich różniło. I była to jedna z niewielu fanek, które nie rzuciły się na niego, jak tylko zobaczyły. Z tego względu miała wielkiego plusa.

***

Megan nie miała ochoty czekać wraz z dziewczynami na pana Smitha.
- Ja... pójdę do domu, okay? Mam sporo do roboty... Nie będę potrzebna, prawda?
- Nie spoko, poradzimy sobie. - odpowiedziała jej Shadow. - Spotkamy się w domu.
Ćma uśmiechnęła się do niej i szybko odeszła w stronę mieszkania. Dojście do drzwi zajęło jej najwyżej pół minuty. Szeregowiec z numerem 69. Zawsze denerwował ją ten numer. Wielu ludzi śmiało się z niej, że mieszka w domu publicznym. W końcu Ćma dała sobie spokój i już nie odpowiadała na tego typu komentarze.
Dziewczyna wyciągnęła z torby klucz, do którego przytwierdziła breloczek z białym królikiem. Włożyła do zamka i przekręciła. Drzwi ustąpiły. Schludność domu była zasługą Liz, która zawsze motywowała całą trójkę do sprzątania. I chwała jej za to. Shadow, a Ćma jeszcze bardziej, były nagannymi bałaganiarami. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie na tą myśl. Zdjęła trampki i szybko zrobiła sobie herbatę. Włożyła ciepły napój do małej windy kuchennej. Szybko zabrała torbę z przedpokoju i popędziła do swojego pokoju. Wdrapała się po schodach, ściągnęła drabinę i wspięła się po niej. Następnie znów wyciągnęła swoje klucze i przekręciła zamek do klapy w suficie. Otworzyła ją i weszła do pokoju.
Był to istny gabinet Alicji z Krainy Czarów. Megan już od dzieciństwa kochała tę bajkę. Kiedy jej ulubiony reżyser, Tim Burton, postanowił ją nakręcić przez pół roku nie mogła usiedzieć ze szczęścia, na samo wspomnienie o tym. Kiedy wreszcie poszła na film w trójwymiarze siedziała jak zaczarowana z otwartymi ustami. Film przeszedł jej najśmielsze oczekiwania.
Pokój miał czarodziejski klimat. Był mały, ale bardzo przytulny. Ściany koloru jasnobrązowego były wypełnione cytatami i rysunkami. Największe wrażenie robił Marcowy Zając z chmurką nad głową z napisem "Sztuciec!" wewnątrz. Trzymał pół filiżanki i starał nalać sobie do niej herbaty. Oprócz niego znalazł się tam Absolem [niebieska gąsienica] oraz uśmiech i oczy znikającego kota. Wchodząc do pokoju nie dało się zauważyć wielkiego napisu "Wymień 6 rzeczy niemożliwych, Alicjo". Megan codziennie je wymieniała, gdy tylko wracała ze szkoły. Nad biurkiem widniał kapelusz z karteczką 10/6, a pod nim napis "Co łączy kruka i sekretarzyk?".
Meble były nie mniej ciekawe. W komodzie z szybą zamykanej na klucz można było zobaczyć zestaw staromodnych filiżanek i atrapę starego złotego zegarka. Ponadto znajdowało się tam kilka płyt 30 Seconds to Mars, One Republic, Linkin Park, HIM i tym podobnych zespołów oraz kilka książek fantasy.
Na łóżku - rozkładanej jasnobeżowej kanapie - leżała poduszka z uśmiechającym się do niej szarym kotem z niebieskimi paskami. Obok na niskiej szafie leżał budzik z podpisem "Spóźniłaś się na herbatkę" oraz czarny laptop. Obok na stojaku leżała gitara klasyczna.
Wszędzie panował lekki porządek z nutą bałaganu. "Artystyczny nieład".
Megan rzuciła torbę na biurko pośpiesznie wyciągając z niej kartę V.I.P. Otworzyła drzwiczki kuchennej windy i wyciągnęła z niej ciepłą herbatę. Następnie rzuciła się na kanapę, chwyciła za gitarę i zaczęła brzdąkać.

3.

- Dziewczyny, musimy iść. Jest grubo po dziewiątej. - odezwał się Matt.
- Co?! Już?! - wszyscy rozmówcy byli w szoku.
- A jest tak miło. - wypaliła Megan decydując się na uśmiech.
- A czemu musicie już iść? Mama wam każe być w domu przed dziesiątą? - spytał Shannon rozbawiony ze swojego żartu.
- Jak chcesz możesz mamą nazywać pana Smitha. Jak nie wpłacimy czynszu wygoni nas z domu, a jeśli zrobimy to po 10 to też nas wygoni. - wytłumaczyła Shadow.
- Oh, no cóż, miło było. - Jared wyszczerzył się.
Czterej przyjaciele ubrali wiosenne kurtki i odeszli od stolika.
- Narazie! - powiedzieli nowym znajomym.
Ostatnia szła Ćma. Zarzuciła torbę na ramię i czekała aż Matt ureguluje rachunek.
- Może wpadłabyś jutro na koncert? - zagadnął Jared podsuwając jej do ręki niebieską kartkę V.I.P.a.
- Sorki... Mam wtedy zmianę w kawiarni. Nie dam rady się urwać... - odpowiedziała Megan.
- Może dasz... Choć na chwilę. Będzie fajnie, mówię ci! - mężczyzna wcisnął jej laminowany kartonik między palce. Wciąż się uśmiechał. - Przemyśl to, będziemy czekać. - wokalista puścił do niej oko.
- MOTH! CHODŹ JUŻ! - krzyknęła Liz zza drzwi.
- Muszę iść. Cześć. - rzuciła i pobiegła do przyjaciół.
Jared jeszcze długo stał na środku kawiarni.

- Co on od ciebie chciał? - spytała Shadow podejrzliwie.
- Nic takiego. - odparła Ćma pospiesznie chowając bilet do torby.
Cała czwórka skierowała się w stronę Lake Street i szeregowców [ulica wymyślona xD]. Kate, Liz i Matt dyskutowali na temat dzisiejszego dnia. Megan sunęła obok nich zatopiona w myślach. Propozycja Jareda była kusząca, jednak dziewczyna nie miała nikogo na zastępstwo w restauracji. Ponadto w poniedziałek miała ważny egzamin z chemii i musiała się do niego porządnie przygotować. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że przyjaciele wyśmialiby ją, gdyby im powiedziała. Nigdy nie przyjmowała zaproszeń od obcych. Myślenie tak ją pochłonęło, że nie zauważyła, kiedy znalazła się pod domem.

***

Jared Leto popełnił dziś kilka drobnych błędów, które miały się odbić na jego przyszłości.
Po pierwsze udało mu się namówić brata, by zamiast taksówki pojechać londyńskim autobusem. Pomysł był dobry, bo Londyn słynie z czerwonych autobusów i to grzech nie przejechać się takim choć raz. Jednak los chciał, by panowie pomylili autobusy. Nim zorientowali się, gdzie jadą było już za późno. Wysiedli na następnej stacji. Nie wiedzieli co począć, nie była to okolica turystyczna, tym bardziej show-businessowa. W zasięgu wzroku nie było żadnych postojów taxi, a oni nie znali numeru, pod który mogliby ją zamówić. Autobusy już nie kursowały w stronę starówki, więc wraz z bratem postanowili spytać się kogokolwiek, czy wie jak dostać się do centrum.
Kiedy odnaleźli już mężczyznę, który starał im się wytłumaczyć drogę stało się coś, czego bardzo chcieli uniknąć. Z dwóch stron zaczęły nadbiegać piszczące dziewczyny. Artyści stanowczo nie mieli ochoty na żadne pozowanie do zdjęć czy tego typu rzeczy. Jednak rozszalałym fankom nie dało się tego wytłumaczyć. Bracia postanowili zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Przepraszając rozmówcę, że mu przerwali i dziękując za wszystko szybko zakończyli rozmowę i pobiegli w kierunku pierwszego lepszego zakrętu. Jednak dziewczynki szybko zorientowały się o co chodzi i popędziły za nimi.
Biegnąc przed siebie szukali dobrej kryjówki, by ukryć się przed zwariowanym tłumem oraz deszczem, który właśnie zaczął padać. Na ich szczęście Shannon zauważył małą kawiarenkę na rogu dwóch cichych ulic. Szyld był lekko zamazany, ale udało się odczytać napis "Golden Seed". Nie mając innej dogi ucieczki szybko wbiegli do pomieszczenia.
Była to skromna, acz przestronna salka. Na ścianach beżowego koloru namalowano brązowe ziarna kawy. Przyciemnione światło oświetlało delikatnie około dwadzieścia stolików. Kawiarnia była w połowie pełna. Wszystkie oczy spoglądały na nich, jak na kosmitów [którymi w pewnym sensie byli]. Jednak uwagę Jareda przykuł tylko jeden ze stolików przy ścianie. Siedział tam jeden czarnowłosy chłopak, wysoka brunetka, drobna szatynka z kapturem z kocimi uszami założonym na głowę oraz zielonooka dziewczyna o jasnobrązowych, niemal blond, włosach. Ta ostatnia patrzyła na braci z większym szokiem niż pozostali goście kawiarni. Jared widząc to uśmiechnął się do niej. Po tym jednak brunetka odwróciła wzrok nie zdradzając żadnych emocji. Cała czwórka wyglądała jakby każdy był z innego świata.
Kiedy Shannon sprawdzał, czy nikt nie idzie, młodszy Leto przeprosił klientów "Golden Seed" za swoje wtargnięcie, a później zamówił piwo i zaniósł je do stolika. Specjalnie wybrał miejsca niedaleko grupki, która tak przykuła jego uwagę.
- Dlaczego tu? - mruknął jego brat siadając przy nim.
- Nie marudź, ty wyniuchałeś to miejsce. - odpowiedział mu brat szeptem. - Poza tym spójrz na jej trampki. - skinął głową w stronę zielonookiej, która zaczęła coś rysować w notesie.
Na jej butach były wyrysowane cztery symbole, tak dobrze znane braciom. Shann musiał długo przypatrywać się trampkom, by je zauważyć. Dziewczyna starała się je jak najlepiej ukryć.
- To jeszcze nie znaczy, żebyś zaczął z nią gadać. Zapomniałeś przed kim uciekamy?
- Zauważ, że ta nie gania nas rozhisteryzowana. Wręcz przeciwnie, nie do końca chce nas zaczepiać. Ponadto nie zapominaj kogo MY szukamy.
Na ich nieszczęście psychofanki, przed którymi uciekali odnalazły ich. Jednak chłopak z grupy, która zaciekawiła Shannona i Jareda postawił się im. W duchu dziękowali mu za postawę, która po części ratuje braciom skórę.
Dalsze sprawy potoczyły się szybko. Po krótkiej pogawędce do zielonookiej zadzwonił telefon z muzyką, którą Leto sami stworzyli. Shannon dał się namówić bratu na kolejną szaloną decyzję.
Grupa okazała się bardzo miła i zabawna. Czas mijał jeszcze szybciej niż dotąd. Niestety nie udało się braciom zrealizować planu. W końcu musieli się pożegnać. Jednak Jared się nie poddał. Wcisnął kartę V.I.P. zielonookiej Ćmie - jak się dowiedział, było to jej przezwisko i można było przyznać, że pasowało do niej.
Po pożegnaniu poprosił szefa kawiarenki, by mógł skorzystać z telefonu. Nie wziął swojej komórki, bo ta "wyprawa" miała zająć maksymalnie godzinę.
Shannonowi udało się uspokoić menadżera, nim wydarł się do słuchawki. Poprosił o szybką taksówkę pod adres "Golden Seed". Po pół godzinie byli znów we własnym apartamencie w hotelu.
Teraz menadżer nie miał skrupułów by na nich nawrzeszczeć jak na małe dzieci. Po kazaniu o sprawy typu "Zawsze mówcie gdzie jesteście" i "Nigdy więcej tak nie róbcie" pozwolono im wreszcie zająć się sobą.
Tomo miał niezły ubaw obserwując akcję, ale nie zrobił nic, by złagodzić szaleństwo menadżera. Obaj bracia spiorunowali go wzrokiem i zostawili dławiącego się ze śmiechu w przedpokoju.