UWAGA

Przez długi czas ten blog był zablokowany. Odblokowałam, przez prośbę osoby na Marsowych Historiach, która trafiła do mnie przez Marion. Nie zamierzam go kończyć. Pisałam go wieki temu, a moja faza na Marsów zmniejszyła się do zera. Jeśli ktoś miałby spekulacje lub chciałby go skończyć to zgłoście się do mnie w komentarzach lub do @LisaTheHatter na twitterze. Pozdrawiam.

Jeśli ktoś ciekaw mojego drugiego marsowego opka zapraszam: www.artemis-apocraphex.blogspot.com

niedziela, 7 marca 2010

3.

- Dziewczyny, musimy iść. Jest grubo po dziewiątej. - odezwał się Matt.
- Co?! Już?! - wszyscy rozmówcy byli w szoku.
- A jest tak miło. - wypaliła Megan decydując się na uśmiech.
- A czemu musicie już iść? Mama wam każe być w domu przed dziesiątą? - spytał Shannon rozbawiony ze swojego żartu.
- Jak chcesz możesz mamą nazywać pana Smitha. Jak nie wpłacimy czynszu wygoni nas z domu, a jeśli zrobimy to po 10 to też nas wygoni. - wytłumaczyła Shadow.
- Oh, no cóż, miło było. - Jared wyszczerzył się.
Czterej przyjaciele ubrali wiosenne kurtki i odeszli od stolika.
- Narazie! - powiedzieli nowym znajomym.
Ostatnia szła Ćma. Zarzuciła torbę na ramię i czekała aż Matt ureguluje rachunek.
- Może wpadłabyś jutro na koncert? - zagadnął Jared podsuwając jej do ręki niebieską kartkę V.I.P.a.
- Sorki... Mam wtedy zmianę w kawiarni. Nie dam rady się urwać... - odpowiedziała Megan.
- Może dasz... Choć na chwilę. Będzie fajnie, mówię ci! - mężczyzna wcisnął jej laminowany kartonik między palce. Wciąż się uśmiechał. - Przemyśl to, będziemy czekać. - wokalista puścił do niej oko.
- MOTH! CHODŹ JUŻ! - krzyknęła Liz zza drzwi.
- Muszę iść. Cześć. - rzuciła i pobiegła do przyjaciół.
Jared jeszcze długo stał na środku kawiarni.

- Co on od ciebie chciał? - spytała Shadow podejrzliwie.
- Nic takiego. - odparła Ćma pospiesznie chowając bilet do torby.
Cała czwórka skierowała się w stronę Lake Street i szeregowców [ulica wymyślona xD]. Kate, Liz i Matt dyskutowali na temat dzisiejszego dnia. Megan sunęła obok nich zatopiona w myślach. Propozycja Jareda była kusząca, jednak dziewczyna nie miała nikogo na zastępstwo w restauracji. Ponadto w poniedziałek miała ważny egzamin z chemii i musiała się do niego porządnie przygotować. Dziewczyna mogłaby przysiąc, że przyjaciele wyśmialiby ją, gdyby im powiedziała. Nigdy nie przyjmowała zaproszeń od obcych. Myślenie tak ją pochłonęło, że nie zauważyła, kiedy znalazła się pod domem.

***

Jared Leto popełnił dziś kilka drobnych błędów, które miały się odbić na jego przyszłości.
Po pierwsze udało mu się namówić brata, by zamiast taksówki pojechać londyńskim autobusem. Pomysł był dobry, bo Londyn słynie z czerwonych autobusów i to grzech nie przejechać się takim choć raz. Jednak los chciał, by panowie pomylili autobusy. Nim zorientowali się, gdzie jadą było już za późno. Wysiedli na następnej stacji. Nie wiedzieli co począć, nie była to okolica turystyczna, tym bardziej show-businessowa. W zasięgu wzroku nie było żadnych postojów taxi, a oni nie znali numeru, pod który mogliby ją zamówić. Autobusy już nie kursowały w stronę starówki, więc wraz z bratem postanowili spytać się kogokolwiek, czy wie jak dostać się do centrum.
Kiedy odnaleźli już mężczyznę, który starał im się wytłumaczyć drogę stało się coś, czego bardzo chcieli uniknąć. Z dwóch stron zaczęły nadbiegać piszczące dziewczyny. Artyści stanowczo nie mieli ochoty na żadne pozowanie do zdjęć czy tego typu rzeczy. Jednak rozszalałym fankom nie dało się tego wytłumaczyć. Bracia postanowili zwiewać, gdzie pieprz rośnie. Przepraszając rozmówcę, że mu przerwali i dziękując za wszystko szybko zakończyli rozmowę i pobiegli w kierunku pierwszego lepszego zakrętu. Jednak dziewczynki szybko zorientowały się o co chodzi i popędziły za nimi.
Biegnąc przed siebie szukali dobrej kryjówki, by ukryć się przed zwariowanym tłumem oraz deszczem, który właśnie zaczął padać. Na ich szczęście Shannon zauważył małą kawiarenkę na rogu dwóch cichych ulic. Szyld był lekko zamazany, ale udało się odczytać napis "Golden Seed". Nie mając innej dogi ucieczki szybko wbiegli do pomieszczenia.
Była to skromna, acz przestronna salka. Na ścianach beżowego koloru namalowano brązowe ziarna kawy. Przyciemnione światło oświetlało delikatnie około dwadzieścia stolików. Kawiarnia była w połowie pełna. Wszystkie oczy spoglądały na nich, jak na kosmitów [którymi w pewnym sensie byli]. Jednak uwagę Jareda przykuł tylko jeden ze stolików przy ścianie. Siedział tam jeden czarnowłosy chłopak, wysoka brunetka, drobna szatynka z kapturem z kocimi uszami założonym na głowę oraz zielonooka dziewczyna o jasnobrązowych, niemal blond, włosach. Ta ostatnia patrzyła na braci z większym szokiem niż pozostali goście kawiarni. Jared widząc to uśmiechnął się do niej. Po tym jednak brunetka odwróciła wzrok nie zdradzając żadnych emocji. Cała czwórka wyglądała jakby każdy był z innego świata.
Kiedy Shannon sprawdzał, czy nikt nie idzie, młodszy Leto przeprosił klientów "Golden Seed" za swoje wtargnięcie, a później zamówił piwo i zaniósł je do stolika. Specjalnie wybrał miejsca niedaleko grupki, która tak przykuła jego uwagę.
- Dlaczego tu? - mruknął jego brat siadając przy nim.
- Nie marudź, ty wyniuchałeś to miejsce. - odpowiedział mu brat szeptem. - Poza tym spójrz na jej trampki. - skinął głową w stronę zielonookiej, która zaczęła coś rysować w notesie.
Na jej butach były wyrysowane cztery symbole, tak dobrze znane braciom. Shann musiał długo przypatrywać się trampkom, by je zauważyć. Dziewczyna starała się je jak najlepiej ukryć.
- To jeszcze nie znaczy, żebyś zaczął z nią gadać. Zapomniałeś przed kim uciekamy?
- Zauważ, że ta nie gania nas rozhisteryzowana. Wręcz przeciwnie, nie do końca chce nas zaczepiać. Ponadto nie zapominaj kogo MY szukamy.
Na ich nieszczęście psychofanki, przed którymi uciekali odnalazły ich. Jednak chłopak z grupy, która zaciekawiła Shannona i Jareda postawił się im. W duchu dziękowali mu za postawę, która po części ratuje braciom skórę.
Dalsze sprawy potoczyły się szybko. Po krótkiej pogawędce do zielonookiej zadzwonił telefon z muzyką, którą Leto sami stworzyli. Shannon dał się namówić bratu na kolejną szaloną decyzję.
Grupa okazała się bardzo miła i zabawna. Czas mijał jeszcze szybciej niż dotąd. Niestety nie udało się braciom zrealizować planu. W końcu musieli się pożegnać. Jednak Jared się nie poddał. Wcisnął kartę V.I.P. zielonookiej Ćmie - jak się dowiedział, było to jej przezwisko i można było przyznać, że pasowało do niej.
Po pożegnaniu poprosił szefa kawiarenki, by mógł skorzystać z telefonu. Nie wziął swojej komórki, bo ta "wyprawa" miała zająć maksymalnie godzinę.
Shannonowi udało się uspokoić menadżera, nim wydarł się do słuchawki. Poprosił o szybką taksówkę pod adres "Golden Seed". Po pół godzinie byli znów we własnym apartamencie w hotelu.
Teraz menadżer nie miał skrupułów by na nich nawrzeszczeć jak na małe dzieci. Po kazaniu o sprawy typu "Zawsze mówcie gdzie jesteście" i "Nigdy więcej tak nie róbcie" pozwolono im wreszcie zająć się sobą.
Tomo miał niezły ubaw obserwując akcję, ale nie zrobił nic, by złagodzić szaleństwo menadżera. Obaj bracia spiorunowali go wzrokiem i zostawili dławiącego się ze śmiechu w przedpokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz