UWAGA

Przez długi czas ten blog był zablokowany. Odblokowałam, przez prośbę osoby na Marsowych Historiach, która trafiła do mnie przez Marion. Nie zamierzam go kończyć. Pisałam go wieki temu, a moja faza na Marsów zmniejszyła się do zera. Jeśli ktoś miałby spekulacje lub chciałby go skończyć to zgłoście się do mnie w komentarzach lub do @LisaTheHatter na twitterze. Pozdrawiam.

Jeśli ktoś ciekaw mojego drugiego marsowego opka zapraszam: www.artemis-apocraphex.blogspot.com

sobota, 13 marca 2010

9.

- Nie martw się o niego, to ostatni koncert, musiał się upić. Jakby tego nie zrobił, zastanawiałbym się czy to mój brat. - Jared cicho domknął drzwi do sali.
- To przynajmniej masz dowód, że nie podmienili ci go. Myślisz, że... - Megan nie dokończyła. Pośliznęła się na mokrej plamie na korytarzu. W ostatniej chwili Jared złapal ją za ramiona.
- Żyjesz? - spytał.
- Jeszcze... Dzięki bardzo. - Megan lekko się zarumieniła. Poczuła zapach męskich perfum zmieszany z domieszką alkoholu. - Teraz spłaciłeś dług.
- To miło. Cieszę się.
- Ślina Shanna... Fuj! - powiedziała Ćma przyglądając się temu, na czym przed chwilą się poślizgnęła. Spojrzała na młodszego Leto i oboje wybuchnęli śmiechem. W tym stanie wrócili do sali, w której powoli kończyła się impreza.
- Gdzie was niosło? - spytał Tomo nim zdążyli cokolwiek zrobić.
- Nas niosło?! To my nieśliśmy Shanna, pijaczynę... - W tym momencie wsyzscy parsknęli śmiechem. - Do skrzydła szpitalnego.
- Już myślałem... Auć! - zaczął basista, jednak nie dokończył, bo Jared dał mu kopniaka w kostkę. Oboje wyszczerzyli się do Megan, która patrzyla się na nich głupio. Wzruszyła ramionami i poszła usiąść na kanapę. Była trochę zmęczona skakaniem.
- Jak podobał ci się koncert? - zagadnął Jared siadając obok.
- Nieziemski. Odwaliliście kawał dobrej roboty. Gratuluję. - Megan uśmiechnęła się. - Było po prostu... z Marsa!
Telefon znów dał o sobie znać. "You are the reason I can't control myself" dobiegł ją dźwięk z torby.
- Gdyby to było żywe, skończyłoby swój żałosny żywot teraz. - warknęła spoglądając na komórkę. Spojrzała na wyświetlacz. Pokazywał tekst: "Kitty is calling you!" Ćma nacisnęła guzik odbierz i podniosła urządzenie do ucha.
- Hej.
- ...
- Boski. Kocham was. Dzięki za... pomoc.
- ...
- Dobra, nie martwcie się, dam radę.
- ...
- OMG, zapomniałabym. Dzięki. Zaraz wracam. Pa.
Megan rozłączyła się. Tomo i Jared patrzyli się na nią. Dziewczyna pomyślała, że gdyby mogła dorysowałaby im wielkie znaki zapytania nad głowami, niczym w komiksie mangi.
- Muszę lecieć. Jest ostatni autobus... Poza tym Shadow wybłagała pana Smitha, żeby nie zamykał do drugiej Lake Street... Później nie będę mogła dostać się do domu...
Członkowie zespołu zrobili smutne miny. Spojrzeli po sobie. Jared szepnął Tomowi coś do ucha. Ten pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Co wy kombinujecie? - spytała Megan.
- Jechałaś kiedyś limuzyną? - Tomo wyszczerzył się jeszcze bardziej.
- Nie... I nie mam zamiaru jechać! - Megan broniła się. Jednak mężczyźni byli szybsi. Wzięli ją pod pachy i wyciągnęli z pomieszczenia.
- Podwieziemy cię. - wokalista wyszczerzył się.
- Co?! Nie ma mowy! Stanowczo odmawiam!
- Nie masz wyjścia. Nie puścimy cię do jakiegoś autobusu, żule cię porwą i będzie. - powiedział Tomo.
- A... - zaczęła Megan. Jared zamknął jej usta ręką. Zatrzymali się w połowie drogi do parkingu.
- Nie mów. Bo zawołam ochroniarza i przesiedzisz tutaj całą noc. Podwozimy cię, kpw?
Megan odetchnęła z rezygnacją i pokiwała głową. Jared opuścił dłoń.
- Następnym razem cię ugryzę.
- Juz się boję. - cała trójka parsknęła śmiechem.
- John! Podwieziesz nas? - Tomo zawołał managera.
- Gdzie tym razem? - spytał John trzymając kluczyki w dłoni.
- Odwieźć tą wspaniałą damę do domu.
- Okay, wsiadajcie.
- Hura! - na twarzach członków zespołu pojawił się banan śnieżnobiałych zębów.
- Tylko się zachowujcie. - mruknął John. Wiedział, że jak coś im odbije, mogą zrobić wszystko.
- Nie martw się, będziemy grzeczni.
Doszli do parkingu. Za zakrętem czekała na nich lśniąca, czarna limuzyna.
- Ile już było takich zapewnień? - westchnął manager. Otworzył drzwi kierowcy. - Wsiadajcie, no już.
Jared i Tomo wreszcie puścili wyrywającą się Ćmę. Nie miała wyjścia, musiała jechać z nimi. Bez względu na to, jakby odmawiała wiedziała, że chłopaki ją zawiozą.
Tomo podbiegł do drzwi i otworzył je. Ukłonił się zapraszając gestem dłoni dziewczynę do środka. Jared natomiast podał rękę Megan i również kłaniając się pomógł wejść. Ćma tłumiąc śmiech przeszła przez drzwi samochodu. Po odegraniu szopki ["Czy życzy sobie, panienka, czerwonego wina?" i "Bardzo prosimy usiąść tutaj, to najlepsze miejsca."] limuzyna ruszyła.
- Brawo, jesteście genialni. - John obserwował chłopaków przez lusterko wsteczne.
- Dziękujemy, generale. - odpowiedzieli oboje salutując. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Megan wyczuła, że akcja z generałem często się powtarza.
- Lake Street... To na obrzeżach, nie? - spytał manager zespołu.
- Mhm. Niedaleko ulicy świętego Wawrzyńca [nie pytajcie czemu akurat takiej xD]. Jest tam ładny park. - odpowiedziała Ćma.
- Oprowadzisz nas po nim? - Jared spojrzał na nią błagalnie. Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Pewnie, ale nie dziś. Park ładniej wygląda w dzień.
- Dobzie. - wokalista zrobił smutną minę. Cała podróż zleciała im na ciekawych rozmowach i nie zauważyli, że już dojechali.
- Co ty na to, żebyś do nas wpadła jutro? - spytał Tomo. John odwrócił się i spojrzał na basistę. Pierwszy raz przyznał mu dobry pomysł. Podobała mu się ta dziewczyna. Działała na zespół dziwnie uspokajająco. Tomo wręczył Megan kartkę z nazwą hotelu, jego adresem i numerem pokoju. Dziewczyna schowała notkę do kieszeni i przytuliła basistę na pożegnanie. To samo zrobiła Johnowi.
- Z przyjemnością wpadnę. Dzięki chłopaki.
- A ja? - Jared patrzył na akcję z ukosa.
- Czemu nie? - odpowiedziała Megan. Wiedziała, że 80 procent jej koleżanek dałoby się zabić, by być na jej miejscu.
Ćma przytuliła wokalistę. W chwili, gdy chciała rozluźnić uścisk Jared przez ułamek sekundy przytulił ją mocniej. Nie opierała się. Po chwili puścił ją i wszyscy pomachali jej na pożegnanie. Dziewczyna wyszła z limuzyny z uśmiechem na twarzy. Minęła pana Smitha, który właśnie zamykał bramę. Krzyczał coś do niej, jednak ona nie słuchała. Obejrzała się. Samochód już odjechał. Dotarła do numeru 69 i cicho otworzyła drzwi.

1 komentarz:

  1. hahahahahahahahahahahah XD wymiata ten rozdział XD te dialogi z gryzieniem i w ogóle XD i to dobzie XDDD i poślizgnęła się na ślinie hahahahahahaha XD leże ;D wymiatasz xD

    OdpowiedzUsuń